poniedziałek, 15 grudnia 2014

Bo umarło, czyli zjawy pożerają Dilettę /część III/

Wracamy po dłuższej nieobecności (choć nie aż tak znowu długiej) z kolejną porcją cierpień Diletty. To już (nie)stety nasze przedostatnie spotkanie z tą jakże wybitną i nietuzinkową postacią. W dzisiejszym odcinku nie zabraknie emocji - Alois stanie się nagle niespodziewanie miły dla D., ona zaś będzie rozdarta pomiędzy Rajem a Piekłem. Czekają Was naprawdę dramatyczne sceny. 
Także zapraszamy do lektury!
A ponieważ to najprawdopodobniej ostatnia analiza przed Świętami, i ostatnia w tym roku <chlip, chlip> chciałybyśmy gorąco życzyć Wam wspaniałych, radosnych Świąt Bożego Narodzenia, a w 2015... przede wszystkim dobrej zabawy i żebyście byli szczęśliwi. Oby nigdy nie zabrakło Wam dobrych książek do czytania.[1]

 


Takie życzenia znalazłam kiedyś we wstępie pewnej słabej książki. Autorka chyba chciała ostrzec potencjalnych czytelników.
 
 
Alois
Postanowiłem opuścić następną lekcję. Darowałem sobie symulowanie złego samopoczucia i wizytę u lekarza, by dostać usprawiedliwienie.
Ależ z ciebie rebel.
Alois! Nasz pilny uczeń! Co się z nim stało?
Od razu poszedłem na boisko, na którym za trzy minuty powinna się rozpocząć lekcja wuefu Diletty Mair.
Stalker!
Oho, Pamela zdecydowała się mnie śledzić.
A Pamela nie ma WFu z D.?
Faktycznie, to dość dziwne. Czyżby to były… Podwójne Standardy?
Myślała, że się nie zorientuję? Przypuszczalnie sądziła, że skrada się po cichu, i aż pęka przez to z dumy.
Jakąś godzinę temu sądziła, że skrada się po cichu, ale dopiero teraz pęka z dumy.
 Co za kretynka! Jej szuranie usłyszałbym z odległości kilku kilometrów.
Bo masz uszy jak nietoperz?
Przecież to nie jej wina, że jesteś nienormalny.
– Brakuje ci hobby, Pamela – stwierdziłem, odwracając się. – Bawisz się w detektywa?
Skryła się za kolumnę w korytarzu.
- Nie, usiłuję grać z tobą w chowanego.
Aha! Pamela (podobnie jak Alois i Henrietta) także ma swoją ulubioną grę!
Żałosne. Wciąż widzę jej długie blond włosy.
Sterczą jej wokół głowy jak aureola.
Alois widzi je oczyma duszy.
Zbliżyłem się, szeroko się uśmiechając.
– W nic się nie bawię – warknęła. – Nie szpieguję cię.
– Oczywiście, że nie – zgodziłem się. – Grasz tylko rolę salonowego pieska.
Pamela „gra” też rolę.
O co chodzi z tym graniem? Może to jakiś ukryty przekaz?
– Nie nazywaj mnie swoim pieskiem, Alois – ostrzegła.
Wcale cię tak nie nazwał. Nie dopowiadaj sobie za dużo.
– Nie śmiałbym. Znieważyłbym własnych pupili.
Masz jakieś domowe zwierzątko? Myślałam, że hodujesz tylko kwiatki.
Miał na myśli rosiczki.
Na twarzy Pameli odmalowała się wściekłość.
– Jesteś…
– …okrutny, zarozumiały, wyniosły, arogancki, zimny, dumny, bezwzględny, porywczy, bezduszny, nieczuły, powierzchowny, pyszny, egocentryczny?
I w dodatku skromny.
– wtrąciłem, jednym tchem wylewając z siebie ów potok słów. – Wiem. Znam się na wylot. Mógłbym kontynuować, ale musiałbym uciec się do wulgaryzmów, a nie znoszę kalać ust przekleństwami.
Zły to ptak co własne gniazdo kala.
Chciała się oddalić, lecz chwyciłem ją za ramię.
Po co? Przecież przed chwilą, jeśli dobrze zrozumiałam, strasznie ci przeszkadzała.
Wyraźnie się teraz zlękła. Cóż… Przypuszczalnie się przestraszyła, że korzystając z okazji, iż wokół nie ma żywej duszy, rzucę się na nią z pięściami. Cieszę się w końcu sławą tego, który lubi się bić.
Cieszysz się sławą damskiego boksera? Tu się nie ma z czego cieszyć, kotek, tylko trzeba się od razu zapisać na terapię.
I z którym ciężko wygrać. Idiotka.
Idiota. Naprawdę chlubisz się swoją sławą „tego, który lubi się bić”?
Istnieje tysiąc lepszych sposobów dania jej nauczki. Na przykład wyjawienie, skąd tu trafiłem.
Umarłaby ze strachu.
To rzeczywiście byłaby nauczka na fest. A potem ona powróciła by z zaświatów tak jak ty i miałbyś dwa toksyczne związki na głowie.
– Zostaw mnie w spokoju – szepnąłem. – Zrozumiałaś?
– Właśnie chciałam odejść, ale złapałeś mnie za rękę, głupku – syknęła.
Skinęła głową, wyrwała rękę i uciekła. Nie czekając, aż zniknie za rogiem korytarza, wbiłem Minuttę w okolice obojczyka
Co, co, co?
Zrobił sobie naramiennik z kompozycji kwitowej? Powiedziałabym, że to takie hipisowskie, ale to ostatnie słowo, które przychodzi mi do głowy gdy myślę o Aloisie. (no dobrze jest jeszcze kilka poostatnich…)
 i momentalnie stałem się niewidzialny dla ludzkich oczu. Po chwili siedziałem na gałęzi drzewa rosnącego obok boiska.
Zgoda, nie powinienem tego robić na terenie szkoły.
Zgadzam się.  Gałąź może się załamać, a Ty spadniesz i się zabijesz (po raz drugi). I po co Ci to?
Może ma jakiś bardzo chytry plan?
Po co ryzykować, że ktoś zobaczy, jak rozpływam się w powietrzu? Lepiej nie wzbudzać zainteresowania.
Pamiętaj, że twoje: nieprzeciętna uroda, dziwne zachowanie i zamiłowanie do bójek powodują, że jesteś całkiem niezauważalny wśród innych zwykłych ludzi.
Należy zachowywać się „niczym zwykły śmiertelnik”. Wystarczy, że zraniłem dziś tę dziewczynę.
Czy to znaczy, że nie będzie dziś więcej rozlewu krwi? Szkoda…
Westchnąłem. Lilim nie zwykli popełniać podobnych błędów.
W ogóle nie zwykli popełniać błędów, bo nie istnieją.
Przecież niewiele brakuje im do doskonałości.
Ależ się temu Kainowi trafiło…
A ja, Alois Petersem, cudowne dziecko, bez wątpienia jestem doskonały.
No nie wiem, Aloisie, nie wiem…
Zachwycają mnie kokardki na wąsach. Aloisie, dopóki nie będziesz miał kokardek na wąsach możesz zapomnieć o doskonałości.
Zerknąłem w dół, zaintrygowany tykaniem stoperów i krzykami nauczyciela, pana Lode’a,
Pana Loda?
Ile on tam miał tych stoperów? Wydawało by się, że JEDNEMU nauczycielowi wystarczy JEDEN stoper…
Poza tym nowoczesne stopery nie tykają aż tak głośno… a zapomniałam, przecież masz uszy nietoperza.
starającego się dodać otuchy moim koleżankom z klasy,
Twoimi koleżankami? Czy to nie objaw spoufalania się z „plebsem”?
z wysiłkiem robiącym skłony.
Przepraszam, że drążę temat stoperów, ale po co używać stopera przy skłonach? No po co?
Wypatrzyłem Dilettę Mair.
Co ona taka zdenerwowana?
Hmm, hmm, zastanówmy się… Może dlatego, że ją napastujesz?
Ależ skąd, on tylko dobroczynnie pozwala jej obcować ze swoją doskonałością i pławić się w blasku jego chwały.
 I naraz zrozumiałem.
Nie tylko widzi zmarłych.
Wyczuwa także ich obecność.
Dum dum dum DUUUM
A to kinderniespodzianka…
Przepraszam, słowo niespodzianka kojarzy mi się tylko z jednym.
Diletta
Lekcja wychowania fizycznego okazała się czymś gorszym niż piekło.
Jesteś pewna?

Widziałem drugich potępieńców z bliska,
Jak lód ich swymi bryłami naciska;
Nie stali w lodach, lecz wznak wywróceni
Na lodowatej leżeli przestrzeni.
Tam łza zamarza w chwili, gdy wybłyska,
Boleść jak robak po ich wnętrzach toczy,
Bo jej nie mogą wypłakać przez oczy.
Jak hełm z kryształu, skrzepła łez powłoka
Kryje pod rzęsą całą wklęsłość oka.
Dante Alghieri „Piekło”, Pieśń XXXIII, w. 4606 – 4615

Chociaż właściwie mamy Pana Loda, więc lodowata przestrzeń się zgadza…

PS Mój wrodzony puryzm językowy nakazuje mi zaznaczyć, że pomimo iż forma „loda” (np. w wyrażeniu „Mamo, kup mi loda”) jest już dopuszczalna, dla mnie pozostaje BŁĘDEM.
A dlaczego nie dałaś tego fragmentu w którym potępionych zjadają muchy? On jest lepszy…

I sam poszedłem w dolinę stepową,
Gdzie krańcem siódmy krąg z ósmym graniczy,
Tam gdzie siedziały nieszczęśliwe duchy.
Boleść tryskała przez oczy ich łzami,
Podnosząc ręce od ruchu mdlejące,
Żar odsuwały, to piaski gorące;
Jak psy w skwar letni pyskiem, to łapami
Ich kąsające opędzają muchy.
Dante Alghieri „Piekło”, Pieśń XVII, w. 2282 – 2289

Diletto? Mówiłaś coś o zajęciach wf-u…?
Wciąż nie odzyskałam formy po bliskim kontakcie z duchem, a dodatkowo pan Lode wpadł na genialny pomysł „energicznego” rozpoczęcia roku szkolnego.
Innymi słowy: przez czterdzieści minut moje mięśnie poddawano torturom w postaci różnych ćwiczeń, a wreszcie „lekki bieg” pozbawił mnie resztki tchu.
Był taki czas, że z „zajęć sportowych”, które miałam w szkole najbardziej lubiłam rozgrzewkę i rozciąganie, bo reszta… Ech, szkoda gadać…
– Jeśli sama nie pójdziesz do pielęgniarki, zaciągnę cię siłą – zagroził Noah, odłączając się od grupy zmierzających ku męskiej szatni chłopaków.
A Ty zmierzałaś do męskiej szatni dziewczyn? Czy może do damskiej szatni chłopaków?
Gender!!!
– Nic mi nie dolega – skłamałam, usiłując utrzymać równowagę na wirującej pod stopami ziemi. –
Wiruje bardzo szybko, na równiku ta prędkość wynosi około 1667  km/h.
Muszę się po prostu czegoś napić.
Podejrzewam, że nasza boCHaterka nie ma na myśli soku z jabłek…
Nie uwierzył, ale dał za wygraną i podążył za kolegami.
Czyli to zaciąganie do pielęgniarki to była tak figura retoryczna?
Położyłam się na asfalcie i ukryłam głowę w ramionach, z mocnym postanowieniem poprawy maksymalnego wykorzystania półgodzinnej przerwy.
Masz rację, leżenie na twardym, brudnym asfalcie jest najlepszym co możesz zrobić.
Dość już emocji na dziś.
Uuu, ale masz nastawienie… Przestaw sobie programator nastroju Penfielda na 481 (świadomość otwierających się przed tobą możliwości, nowa nadzieja) albo chociaż 888 (pragnienie oglądanie telewizji bez względu na to, co w niej nadają). Od razu poczujesz się lepiej.[1]
Zamknęłam oczy, gdy wtem coś musnęło mi skórę na karku. Podniosłam wzrok i ujrzałam plastikową butelkę.
Widać, że bardzo chce się jej pić. Garfield zwykł miewać halucynacje z głodu.
– Wody?
- Wypij mnie! – zawołała dramatycznym głosem butelka – Wiesz, że tego chcesz!
– Ojej! – pisnęłam, rozpoznawszy głos Petersena. – Przestraszyłeś mnie!
Pisnęła jak mała dziewczynka, bo przecież – jak pamiętamy z poprzednich odcinków – Diletta jest tak naprawdę trzynastolatką na początku okresu dojrzewania.
Jest też w połowie chłopcem. O tym też nie zapominajmy.
– Przepraszam. – Uśmiechnął się w charakterystyczny, nieprzyjemny sposób, badawczo mi się przyglądając.
Uśmiechasz się równie nieprzyjemnie, więc nie oceniaj innych.
Uzmysłowiłam sobie, że o ile to nasza druga dzisiaj, a trzecia w ogóle wymiana zdań, pierwszy raz towarzyszy jej uśmiech Aloisa.
Cieszysz się, prawda? Sądzę, że już jutro możecie przejść do trzymania się za łapki.
Po plecach przeszły mi ciarki.
Tup, tup, tup.
Tuputup po śniegu…
Dzyń, dzyń, dzyń na sankach…

To taki zimowy akcent.
– Zobaczyłem cię na ziemi i uznałem, że warto, byś uzupełniła płyny. Może doleję ci olej do silnika? – wyjaśnił. – Pan Lode nieco przesadził.
Upiłam kilka łyków.
Zwariowałaś?! Ta woda na pewno jest zatruta!
Zapomniałaś już głupia, co się stało z Tristanem i Izoldą? Oni też pili z butelek nie patrząc na etykietki…
Zbyt mało, by zaspokoić pragnienie,
Najchętniej wypiłabyś najbliższą dużą rzekę, co nie?
jednak nie potrafiłam zaufać temu dziwnemu chłopakowi.
Myślisz, że jak wypiłaś tylko parę łyków, a nie całą flaszkę to trucizna nie zadziała? Oj, naiwna ty.
Od razu oddałam butelkę, jakbym pozbywała się bomby, która lada moment wybuchnie.
Spoko - i tak zostały Ci maks 3 sekundy życia.
3,
2,
1…
BUM!!!
– Dziękuję – wymamrotałam.
Kurza stopa, jeszcze dycha.
 – To miłe z twojej strony. Bezzwłocznie wstałam, zamierzając opuścić boisko, ale nim zrobiłam pierwszy krok, Alois floretem przeciął mi drogę.
Ciach! (postanowiłam uzupełniać narrację o co ciekawsze onomatopeje)
Bum! Ciach!
Szedł sobie Chopin i Bach!

Piękny dwuwiersz.
Trillian, dziękuję Ci za inspirację.
Nerwowo rozejrzałam się w poszukiwaniu potencjalnego źródła pomocy, ale potem przypomniałam sobie, że jestem na wyasfaltowanym boisku i nie ma szans by biło na nim jakiekolwiek źródło,
usilnie przekonując się jednocześnie w myślach, że nie ma powodów do obaw. To przecież kolega z klasy… ni stąd, ni zowąd przejawiający mną nadmierne zainteresowanie.
Zakochał się! Hihihi…
– Lepiej oddychaj – stwierdził po chwili ciszy. – Zresztą… W sumie to nie musisz…
Może doszłaś do wniosku, że czas umrzeć, wyświadczając mi przysługę?
Meee.
Pamiętaj tylko, że pani Mair by tego nie pochwaliła.
Wiesz jaką by ci awanturę zrobiła? To co przeżyłaś dziś rano to byłby pikuś!
Pan Pikuś.
Wpadłaby w rozpacz.
Plum!
Zaczęłam się cofać, zatrwożona tym bezdusznym komentarzem,
Jak to bezdusznym? To wyraz najszczerszej troski!
 lecz Alois błyskawicznie znalazł się tuż obok, niemal dotykając skrzyżowanymi ramionami mojej piersi.
– Chcesz czegoś? – wychrypiałam.
– Jasne, że tak. Inaczej nie stałbym przed tobą, nie pozwalając ci uciec – odparł pogardliwie.
– Nie uciekam – szepnęłam, przesuwając się w prawo.
To się fachowo nazywa taktyczny odwrót. Jak tylko pozbiera siły wróci i zaatakuje.
Uczynił dokładnie to samo. Spuściłam wzrok, by nie patrzeć na jego arogancką minę.
– Więc?
– Nie będę owijał w bawełnę – oznajmił.
- Chwała ci za to, mniej głupot będę musiała wysłuchać. –NIE powiedziała Diletta.
– Ponieważ żadne z nas bynajmniej nie życzy sobie przebywać w towarzystwie drugiego, proponuję, byśmy nadal grali tutaj w murarza w wersji 1 na 1 zapomnieli o tym, co zdarzyło się rano.
To o to mu chodziło przez cały czas?
<oklaski na stojąco, za głupotę roku>
Nigdy dotąd nie słyszałam go wypowiadającego tyle słów naraz…
Szok. Do tej pory myślałaś, że jest tępym przystojniakiem, który mówi tylko zdaniami prostymi, a tu się okazało, że umie ułożyć zdanie złożone. Jak sobie z tym radzisz?
W trakcie lekcji operował raczej pojedynczymi zdaniami zbudowanymi z dwusylabowych wyrazów.
<Trillian robi minę znaczącą „A NIE MÓWIŁAM?”>
– O tym, co zdarzyło się rano? – upewniłam się.
Tych zdarzeń z udziałem jej i Aloisa było już tyle, że D. zaczęła się w nich gubić.
– Tak, Mair. O tym, co zdarzyło się rano – potwierdził zniecierpliwiony. – Kiedy się na mnie rzuciłaś.
– Wcale się na ciebie nie rzuciłam! – oburzyłam się. – I to ja ucierpiałam – dodałam, odsłaniając ranę na przedramieniu.
Przelotnie spojrzał na świeże zadraśnięcie. Odniosłam wrażenie, że wolałby uniknąć tego widoku.
Widok rozoranej tętnicy z pewnością nie jest przyjemny.
DIletto, zdradź nam tajemnicę: czy dla ciebie widok twoich żył i tętnic sterczących z rany był przyjemny?
– Tak uważasz? – mruknął. – Zainscenizujmy powtórkę. Ale teraz ja na ciebie runę, przygwożdżając do ziemi. Aha, przy okazji wyrwę ci połowę włosów.
On ją molestuje!
– Nie przesadzaj – prychnęłam. – To był wypadek.
Dziewczyno, nie urządzaj sobie pogaduszek, ten człowiek chce Cię SKRZYWDZIĆ.
– Zawiniony przez osobę ewidentnie mającą poważne problemy ze wzrokiem – odparował. – Wybierz się do okulisty. Dla dobra ludzkich fryzur.
To był żarty czy ty tak na poważnie? Jeśli żart to był tak suchy, że wysuszył mi pranie.
Cofnęłam się, a ponieważ Petersen ani drgnął, dałam kolejny krok w tył.
To piękne, Diletto, że wolisz dawać niż brać. To zaiste piękne.
– Odczep się – burknęłam, a następnie się odwróciłam i od razu z impetem na kogoś wpadłam.
Ale ty masz dzisiaj dzień…
Krzyknęłam, czując ból w zranionym ręku. Odsunęłam się i… zadygotałam.
Alois.
Zerknęłam za siebie zdezorientowana. Sekkundę temu stał za moimi plecami… Jak niby udało mu się przemieścić z taką prędkością? Kiedy mnie minął?
It must be…
Matko. Nikt nie potrafi poruszać się równie szybko. On… po prostu zniknął i pojawił się przede mną.
Puff!
Puff!
Serce zaczęło walić mi ze strachu jak oszalałe.
Łupłupłupłupłupłup!!!
Żeby tylko ze strachu… Z przerażenia. Otworzyłam usta, gotowa wydać najstraszliwszy wrzask, do jakiego zdolne były moje struny głosowe, gdy nagle usłyszałam, że ktoś mnie woła.
Też najgłośniej jak tylko pozwalają mu na to struny głosowe?
Wychyliłam się zza Aloisa i odetchnęłam z ulgą. Noah. Kierował się ku nam, wyraźnie zaniepokojony, z cHamem i Febe.
– Coś się dzieje? – spytał ostro.
– Skąd. Zaproponowałem Diletcie wodę – wyjaśnił Alois, wskazując brodą butelkę,
Wcale nie – na pewno potylicą wskazywał na coś, co jest za nim.
„Nigdy nie zdarzyło ci się wskazywać czegoś potylicą?”
którą ściskał w dłoni tak silnie, jakby chciał ją zmiażdżyć.
Może chciał zniszczyć dowody?
– Ale rycerski, prawda, Diletta? – zawołała Febe, wpatrując się w niego z zachwytem.
– T… tak – wyjąkałam.
Posłał mi zuchwałe i zarazem nieco rozbawione spojrzenie, a zanim dołączyłam do przyjaciół, chwycił mnie za koszulkę i zbliżywszy wargi do mojego ucha, szepnął:
– Dbaj o tę miłość ranę. Bo jak nie to się dowiem i ci ją zabiorę. Czaisz?!
Febe westchnęła rozanielona, z trudem ukrywając zazdrość.
– No pro-szę, no pro-szę – podśpiewywała, gdy opuszczaliśmy boisko. – Od kiedy tak świetnie dogadujesz się z Aloisem Petersenem? Myślałam, że Pamela dostanie dziś zawału. Nie wiesz, że kręcili ze sobą podczas wakacji?
Nie odezwałam się, uwieszona na ramieniu Noaha i skoncentrowana na głębokich wdechach i wydechach.
Dobrze, że nie na „miarowym przepływie powietrza przez płuca” – zawsze dostaję wysypki, gdy ktoś tak pisze.
Zapomniała swoich słuchawek i mp3, które normalnie robiło to za nią…
Czułam się fatalnie: ledwie trzymałam się na nogach, wydawało mi się, że świat dookoła wiruje.
To prawda. Na równiku z prędkością 1667 km/h.
Jakby tego było mało obiega jeszcze Słońce z prędkością od 29,291 km/s do 30,287 km/s (w zależności od tego czy jest bliżej czy dalej od Słońca)
– No i ten cały Petersen chyba świetnie całuje. Wyglądasz, jakbyś miała zemdleć – dodał cHam.
– No co ty! Pocałował cię? – pisnęła Febe z niedowierzaniem, prawie obrażona. – A nic o nim nie wspominałaś! Sądziłam, że go nie lubisz!
Febe, Febe… zawodzi Twa umiejętność obserwacji.
Popatrzyłam błagalnie na Noaha. Zareagował natychmiast.
– To nie najlepszy moment na podobne rozmowy – skarcił bliźnięta. –
- Oj, tato…! Kiedy to takie ciekawe!
Pomóżcie lepiej zaprowadzić Dilettę do pielęgniarki.
Nie musiał powtarzać tego dwa razy. Po chwili obłapiało mnie tyle par rąk, że bałam się, iż za sekundę się uduszę.
Trzy osoby stały się nagle pięćdziesięcioma.
A może cHam i Febe są tak naprawdę sturękimi?
Uczniowie przystawali, obserwując nas z ciekawością; kogoś nawet rozbawiła moja bladość.
- Patrzcie, wreszcie ktoś nie zdzierżył i dusi tą głupią Dilettę!
Jeżeli D. wyglądała jak Kirsten S. w sadze „Zmierzch” to mnie też by rozbawiła.
Ani chybi wiadomość, że Alois Petersen poświęcił mi na pierwszej lekcji więcej uwagi niż zwykle, rozeszła się lotem błyskawicy.
Wuuuuusz!
Wtem korytarz spowiła sina mgła.
To brzmi jak jakiś horror klasy „ż”…
Wzdrygnęłam się. Kurde. To wcale nie mgła… ale zjawy.
Powiedziałam „ż”? Chyba im zawyżyłam ocenę…
Gęsta, półprzezroczysta masa ponad tuzina duchów. Boże! Nigdy jeszcze nie widziałam tylu naraz!
Odwróciły się, pokazując mnie sobie palcami. Jęknęłam i zaczęłam tupać, jak rozwydrzona pięciolatka, za wszelką cenę usiłując wyrwać się z uścisku przyjaciół.
– Diletta! Co ty wyprawiasz? – krzyknął cHam, kiedy nieumyślnie go uderzyłam.
- Tak sobie stepuję tylko…
Tupała tak bardzo, że aż go uderzyła? Czyżby tupała dłońmi?
– Chcę iść do domu! – zawołałam nienaturalnie wysokim głosem. – Już!
I teraz jeszcze piszczy jak pięciolatka.
Widma zbliżały się, połykając niematerialnymi ciałami kolejnych nastolatków.
Omnomnomnomnom…
Zrobiło się nagle tak zimno, że zaszczękałam zębami.
– A pielęgniarka? – nalegał Noah.
Coś ty się tak uwziął na tą pielęgniarkę?! Jej potrzebny jest egzorcysta!
– Nnie trzeba… Lepiej mi – zapewniłam.
Jasne: jęczysz, tupiesz, bezwiednie bijesz ludzi – wszystko jest w najlepszym porządku.
– Opuścisz resztę lekcji? – spytał cHam,
Biorąc pod uwagę zachowanie D. przez cały dzisiejszy dzień to rzeczywiście najpoważniejsza rzecz jaką należy się przejmować.
nieświadomy, że jeden z duchów właśnie położył rękę na jego ramieniu, wyciągając ku mnie drugą dłoń.
Dostałam mdłości.
– Puszczaj! – wrzasnęłam, tłukąc pięściami w pierś przyjaciela.
Pamiętajcie! Diletta naprawdę czuje się lepiej!
Odsunął się, nie tyle zaskoczony, ile dotknięty tą reakcją. Trudno, nie czas na przeprosiny. Musiałam uciekać.
– Pa!
Pędem ruszyłam w kierunku wyjścia.
A twoje rzeczy? Torba, jakaś kurtka czy coś? Wszystko tak po prostu porzucisz?
Diletta nie potrzebuje sfery materialnej. Spójrz na jej bogate życie duchowe!

Sama się sobię dziwię, że przyszedł mi do głowy taki suchar.
A potem się będzie dziwić, że ludzie się na nią dziwnie patrzą i zadają niewygodne pytania.
Po drodze popchnęłam kilku uczniów i wpadłam na jakichś nauczycieli, wytrącając im książki.
W ogóle nie zwracasz na siebie uwagi. Na pewno nikomu do głowy nie przyjdzie, że masz nierówno pod sufitem.
Usłyszałam, że grozi za to zostanie w szkole po zajęciach, zaś ktoś z młodszej klasy krzyknął pod moim adresem niecenzuralne słowa, (nic dziwnego, też mnie kusi, żeby tak zrobić) lecz nawet nie zwolniłam. Spojrzałam do tyłu.
I to był błąd. W następnej chwili z całym wbiłam się w ścianę/wpadłam na Aloisa Petersena.
Wielka masa duchów na szczęście za mną nie podążała, szkoda tylko, że pojawiało się coraz więcej nowych. Były wszędzie. Obok pijącego wodę chłopaka, niedaleko przeglądającego notatki profesora, przy dziewczynie nerwowo chowającej papierosy… Smętnie mi się przyglądały, pozdrawiały lub wołały. Kluczyłam, ignorując je i modląc się, by żadnego nie dotknąć.
Pchnąwszy ciężkie drzwi i zlekceważywszy woźnego, który nie omieszkał przypomnieć, że lekcje się jeszcze nie skończyły, wybiegłam wreszcie na zewnątrz. Zatłoczona, hałaśliwa i śmierdząca spalinami ulica nigdy dotąd nie wydawała się miejscem równie bliskim raju.
Wf gorszy niż piekło, ulica jak raj…
Nie chcę być niemiła Diletto, ale chyba jesteś troszkę egzaltowana.
Wciąż gnałam, by jak najszybciej oddalić się od szkoły i nie pozwolić duchom odkryć, dokąd zmierzam. Oby w domu dały mi spokój… Spokój?
Akurat… Kogo oszukuję? Zjawy, bezcielesne, z łatwością przenikające mury i betonowe ściany, mogą wdzierać się wszędzie tam, gdzie im się podoba. Niby dlaczego mają nie wejść do domu? Zawsze wchodziły… Do tej pory nie wydawało mi się to upiorne.
Bo to tylko zjawy.
W niecałe dziesięć minut dotarłam na miejsce, ledwie dysząc, spocona mimo panującego chłodu, wciąż czujnie rozglądając się w poszukiwaniu kolejnych widm. Kilka snuło się w odległości paru metrów, kilka nieco dalej. Dostrzegłszy mnie, odpłynęły.
Na szczęście. Tysiąc razy bardziej wolałam budzić w nich strach niż ciekawość.
Rzeczywiście mają się czego obawiać z twojej strony. Przecież możesz na nie piskliwie nawrzeszczeć.
A nie sądzisz, że może poleciały zwołać resztę towarzystwa?
Trzęsącymi się rękoma włożyłam do zamka klucz, ostrożnie otworzyłam drzwi i wsunęłam głowę.
Skąd wzięłaś ten klucz, dziewczynko? Przecież wszystkie twoje rzeczy zostały w szkole. Nosisz go na szyi, czy trzymacie zapasowy pod wycieraczką?
Zgodnie z moimi przypuszczeniami mama jeszcze nie wróciła z pracy. Panowała cisza. I było przeraźliwie zimno.
Szybko pozamykałam okna. Zastanawiałam się wręcz nad włączeniem ogrzewania, ale zrezygnowałam z pomysłu, uznając, że początek września to jeszcze zbyt wcześnie.
Oj tam, przecież to i tak nie Ty płacisz rachunki.
Poszłam do swojego pokoju. W miarę jak pokonywałam prowadzące na pierwsze piętro schody, zimno stawało się coraz dotkliwsze. Z ust wydobyły się nagle małe obłoczki pary.
Im wyżej, tym zimniej, jak to w górach bywa.
4oC na 100m <chyba>
Zatrzymałam się przed sypialnią. Przez uchylone drzwi ulatniało się mroźne powietrze. Nacisnęłam klamkę i…
Może teraz pora na jakiś mały off-top, żeby wzmóc ciekawość czytelników? Ależ oczywiście, podejmę się tego zadania.
Klamka była duża, wykonana z miedzi, cyny, złota i srebra.
I marmuru! Nie zapomnij o marmurze!
Na całym zamku znalazły się rozmaite sceny. Jedna z nich to wyobrażenie ziemi, nieba i morza wraz z gwiazdami i planetami. Dalej znalazł się wizerunek dwóch miast. W jednym z nich trwają przygotowania do obrzędów weselnych Diletty i cHama, a na rynku, pomiędzy Aloisem a Henriettą toczy się kłótnia o zapłatę za zabójstwo ptaszydła. Kłótnię ma rozstrzygnąć zebrane kolegium duchów, którego nikt oprócz Diletty nie widzi. Drugie zaś miasto, bronione przez dzielnych mieszkańców, jest oblegane przez wrogie wojska. Następny wizerunek przedstawiał wielkie pole, na którym Alois uprawiał swoje kwiatki oraz inne pole, na którym trwały żniwa. Znalazł się też tam obraz winnicy, w której jednak zamiast winogron było pełno kiwi, stada duchów dozorowanych przez Dilettę, łąka, na której tańczy korowód strojnie ubranych dziewcząt i chłopców. Wśród tancerzy znajduje się Pamela, klasowa celebrytka, oraz z doskonały Alois i Henrietta, uprawiający florystykę. Na obrzeżach klamki widniał równik, z zaznaczeniem, że prędkość Ziemi osiąga tam ok. 1667 km/h.

Za pomoc przy napisaniu tego fragmentu dziękuję przede wszystkim Homerowi, ale również mojej rodzinie i wszystkim, którzy mnie wspierali.  
Zamarłam.
Aż tak spodobał Ci się opis Twojej klamki, Diletto?
Dziękuję, dziękuję… <ukłony na wszystkie strony>
Boże.
Nie zobaczyłam ani biurka, ani krzeseł, ani komputera, ani lustra, ani szafy, ani półek, ani łóżka…
Ostatnio ogłuchłaś, teraz oślepłaś… Także ciężko, ciężko. Szkoda gadać.
Wszystko okrywała gęsta, szaroperłowa chmura,
Smog!
Albo zaćma.
udaremniając rozróżnienie poszczególnych przedmiotów. Pojęłam, co się dzieje. Cholera! Że też nie domyśliłam się od razu… Wszak nawet ci, którzy nie mają zdolności wyczuwania duchów,
A grupa to wielce liczna i szanowana, mająca nawet profil na fb…
wiedzą, że gwałtowny spadek temperatury to znak, że w okolicy krąży zjawa.
Albo że… Nadchodzi zima.
Co robić? Potwornie dzwoniło mi w uszach, a podłoga kołysała się pod stopami… Skręcało mnie w żołądku, mdłości zaś utrudniały oddychanie. Dałam krok do przodu,
Spróbuj DAĆ nogę, może się uratujesz.
chwytając się na wszelki wypadek futryny. Nie ufałam nogom.

– Ej! Wy!
Zgoda, to nie najszczęśliwszy sposób zagajenia rozmowy z umarłymi,
Lepiej się zagaja rozmowę przy herbatce i ciastkach. Diletto, zawodzisz jako gospodyni.
Chciała zabrzmieć obronno-zaczepnie, ale wyszło podwórkowo.
 ale duża dawka adrenaliny i kiepska kondycja fizyczna i psychiczna zwyciężyły nad elokwencją.
Którą następnie skazały na wieczną banicję. D. już nigdy nie ułożysz pięknego złożonego zdania.
Zjawy nie sprawiały wrażenia urażonych. Odwróciły się i aż skurczyłam się pod ciężarem spojrzeń dziesiątek par przezroczystych oczu.
Jeden z duchów odłączył się od białawej, zawiesistej masy.
Plop!
– Witaj. – Skinął głową, podchodząc.
Najważniejsze jest kultura osobista.
– Cześć – odpowiedziałam słabym głosem. – Skąd… wy tutaj?
Której niektórzy nie posiadają… grr…
Jak już mówiłam.
– Szukaliśmy cię.
– Ach tak.
Ach tak. Ach tak. Duchy? Szukały mnie? Mnie? Matko… po co? Przez siedemnaście lat nie próbowały nawiązać kontaktu… Dlaczego teraz? Czemu?
Po co? Kto? Kogo? Co? Ach, tyle pytań, TYLE PYTAŃ…
Tyle pytań, tak mało odpowiedzi…
– Potrzebujemy twojego wsparcia – wyjaśnił.
- Wszyscy przeżywamy kryzys emocjonalny i potrzebujemy kogoś kto nas przytuli i pocieszy.
– Mojego… wsparcia? – wyjąkałam zdumiona.
Widma przytaknęły.
– Wiemy, że nas nienawidzisz. I że potrafisz przejść na Drugą Stronę.
Czyżby jakieś konteksty metafizyczne? Otwarcie perspektywy eschatologicznej, wiecie, te sprawy?
<Trillian zaciera ręce>
Musisz nam pomóc tam dotrzeć.
– Na… Drugą Stronę? – wymamrotałam. – Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
Nihil novi.
Uwielbiam jego minę na końcu.
Popatrzyły po sobie. Dzwonienie w uszach stało się głośniejsze, a dodatkowo doszło mnie nieprzyjemne bzyczenie, jakby wokół latał rój gotowych do ataku pszczół.
O nienienieneinie… To mi przypomina pewien film, który ostatnio miałam nieprzyjemność obejrzeć…
<Cynders gorąco ODRADZA „Igrzyska Śmierci”>
– Doprawdy nie masz pojęcia? – zapytał oschle inny z duchów. – Jesteś przecież taka jak oni. Spójrz na zranione przedramię.
Nie, nie każcie jej już oglądać tego makabrycznego widoku.
Ale ona dalej nam nie powiedziała czy ją to obrzydza, czy nie…
Nie wiem jak ona, ale ja czuję obrzydzenie już na samą myśl.
Przycisnęłam lewą rękę do piersi i zrobiłam krok w tył.
Uwaga, uwaga, panie i panowie! Czy wy też dostrzegacie tę niesamowitą rzecz? Diletta ZROBIŁA krok!
<wiwaty>
Nic nie rozumiałam… a zjawy zaczynały tracić cierpliwość.
To zupełnie jak ja.
– Skaleczyłam się rano – poinformowałam obronnym tonem. – To nic wielkiego.
Tak się tylko bawiłam piłą mechaniczną, no…
Widmo, które odezwało się jako pierwsze, nachyliło ku mnie bladą twarz. Skórę zmroziło mi lodowate tchnienie.
– Kłamiesz.
Wiemy, że o mało się nie wykrwawiłaś, a cała ręka wisi Ci na maleńkim kawałku skóry.
Impulsywnie wypuściłam z płuc powietrze.
Tzn. pod wpływem impulsu? Poczułaś, że zaczyna brakować Ci tlenu?
Brawo, na tym polega oddychanie.
Obłoczek pary przepłynął przez niematerialne ciało.
– Przysięgam… przysięgam, że nie.
Nie wierzyły mi… Bzyczenie nasiliło się, a dzwonienie na moment mnie ogłuszyło.
– Dlaczego nie chcesz współpracować? – nalegał duch, z nosem przy moim policzku. – Dziewczyno, śmierć nie jest tak daleko, jak sądzisz. Jeśli pomożesz nam, pomożesz też sobie.
A mnie kto pomoże?
Ja mogę spróbować. W czym konkretnie?
W dobrnięciu do końca fragmentu pewnej wybitnej książki.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – powtórzyłam szeptem, obejmując się trzęsącymi ramionami. – Odejdźcie… proszę.
Nie wycofały się, wręcz przeciwnie – zbliżały, a ten, który znajdował się tuż obok, musnął mi palcami włosy. O mało nie zemdlałam.
– ODCZEPCIE SIĘ!
Zakryłam twarz dłońmi i padłam na kolana, opierając czoło na podłodze.
Składasz im hołd?
Byle tylko nie widzieć zjaw, byle ich tylko nie widzieć…
Wtem dzwonienie w uszach ustało, bzyczenie również. Zaległa kompletna cisza.
O to przykład, że nie zawsze kultura jest rozwiązaniem. O tempora, o mores!
Uniosłam się i rozejrzałam, głęboko oddychając. Brakowało mi tlenu.
Przypomnij sobie, czego się dzisiaj nauczyłaś o oddychaniu. Już przerobiłyśmy tę lekcję.
Duchy zniknęły. Zostawiły mnie. Wszystko na powrót nabrało kształtów.
Zaćma ci się cofnęła? To cud! Musisz podziękować duchom.
May the Spirits be with you.
Wolno się podniosłam i podeszłam do łóżka. Położyłam się, utkwiłam wzrok w suficie, a wreszcie przymknęłam powieki, licząc, że sen przyniesie ukojenie.
Masz na myśli zwykły sen czy ten, no wiesz… Wieczny?
Wyjątkowo go teraz potrzebowałam.
A ja wyjątkowo potrzebuję pocieszenia po przeczytaniu tego tekstu. Czekolado, przybywam!



[1] Philip K. Dick „Blade Runner. Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?”

***
Sponsorem dzisiejszego odcinka był Homer. 
Co na to Homer? 

"Lecz niechaj wprzódy bogom wykona ślub święty, 
  Że już Ci czarodziejskich sideł nie chce stawić, 
  Aby rozbrojonego męskiej siły zbawić"

Homer, "Odyseja" (księga X)