Wracamy po dłuższej nieobecności (choć nie aż tak znowu długiej) z kolejną porcją cierpień Diletty. To już (nie)stety nasze przedostatnie spotkanie z tą jakże wybitną i nietuzinkową postacią. W dzisiejszym odcinku nie zabraknie emocji - Alois stanie się nagle niespodziewanie miły dla D., ona zaś będzie rozdarta pomiędzy Rajem a Piekłem. Czekają Was naprawdę dramatyczne sceny.
Także zapraszamy do lektury!
A ponieważ to najprawdopodobniej ostatnia analiza przed Świętami, i ostatnia w tym roku <chlip, chlip> chciałybyśmy gorąco życzyć Wam wspaniałych, radosnych Świąt Bożego Narodzenia, a w 2015... przede wszystkim dobrej zabawy i żebyście byli szczęśliwi. Oby nigdy nie zabrakło Wam dobrych książek do czytania.[1]
1 Takie życzenia znalazłam kiedyś we wstępie pewnej słabej książki. Autorka chyba chciała ostrzec potencjalnych
czytelników.
Alois
Postanowiłem
opuścić następną lekcję. Darowałem sobie symulowanie złego samopoczucia i
wizytę u lekarza, by dostać usprawiedliwienie.
Ależ z ciebie rebel.
Alois! Nasz pilny uczeń! Co się z nim stało?
Od razu poszedłem
na boisko, na którym za trzy minuty powinna się rozpocząć lekcja wuefu Diletty
Mair.
Stalker!
Oho,
Pamela zdecydowała się mnie śledzić.
A Pamela nie ma WFu z D.?
Faktycznie, to dość dziwne. Czyżby to były… Podwójne Standardy?
Myślała,
że się nie zorientuję? Przypuszczalnie sądziła, że skrada się po cichu, i aż
pęka przez to z dumy.
Jakąś godzinę temu sądziła, że skrada się po cichu, ale
dopiero teraz pęka z dumy.
Co za kretynka! Jej szuranie usłyszałbym z
odległości kilku kilometrów.
Bo masz uszy jak nietoperz?
Przecież to nie jej wina, że jesteś nienormalny.
– Brakuje
ci hobby, Pamela – stwierdziłem, odwracając się. – Bawisz się w detektywa?
Skryła
się za kolumnę w korytarzu.
- Nie, usiłuję grać z tobą w chowanego.
Aha! Pamela (podobnie jak Alois i Henrietta) także ma swoją
ulubioną grę!
Żałosne.
Wciąż widzę jej długie blond włosy.
Sterczą jej wokół głowy jak aureola.
Alois widzi je oczyma duszy.
Zbliżyłem
się, szeroko się uśmiechając.
– W nic
się nie bawię – warknęła. – Nie szpieguję cię.
– Oczywiście,
że nie – zgodziłem się. – Grasz tylko rolę salonowego pieska.
Pamela „gra” też rolę.
O co chodzi z tym graniem? Może to jakiś ukryty przekaz?
– Nie
nazywaj mnie swoim pieskiem, Alois – ostrzegła.
Wcale cię tak nie nazwał. Nie dopowiadaj sobie za dużo.
– Nie
śmiałbym. Znieważyłbym własnych pupili.
Masz jakieś domowe zwierzątko? Myślałam, że hodujesz tylko
kwiatki.
Miał na myśli rosiczki.
Na twarzy
Pameli odmalowała się wściekłość.
– Jesteś…
–
…okrutny, zarozumiały, wyniosły, arogancki, zimny, dumny, bezwzględny,
porywczy, bezduszny, nieczuły, powierzchowny, pyszny, egocentryczny?
I w dodatku skromny.
–
wtrąciłem, jednym tchem wylewając z siebie ów potok słów. – Wiem. Znam się na
wylot. Mógłbym kontynuować, ale musiałbym uciec się do wulgaryzmów, a nie
znoszę kalać ust przekleństwami.
Zły to ptak co własne gniazdo kala.
Chciała
się oddalić, lecz chwyciłem ją za ramię.
Po co? Przecież przed chwilą, jeśli dobrze zrozumiałam,
strasznie ci przeszkadzała.
Wyraźnie
się teraz zlękła. Cóż… Przypuszczalnie się przestraszyła, że korzystając z
okazji, iż wokół nie ma żywej duszy, rzucę się na nią z pięściami. Cieszę się w
końcu sławą tego, który lubi się bić.
Cieszysz się sławą damskiego boksera? Tu się nie ma z czego
cieszyć, kotek, tylko trzeba się od razu zapisać na terapię.
I z
którym ciężko wygrać. Idiotka.
Idiota. Naprawdę chlubisz się swoją sławą „tego, który lubi
się bić”?
Istnieje
tysiąc lepszych sposobów dania jej nauczki. Na przykład wyjawienie, skąd tu
trafiłem.
Umarłaby
ze strachu.
To rzeczywiście byłaby nauczka na fest. A potem ona
powróciła by z zaświatów tak jak ty i miałbyś dwa toksyczne związki na głowie.
– Zostaw
mnie w spokoju – szepnąłem. – Zrozumiałaś?
– Właśnie chciałam odejść, ale złapałeś mnie za rękę,
głupku – syknęła.
Skinęła
głową, wyrwała rękę i uciekła. Nie czekając, aż zniknie za rogiem korytarza,
wbiłem Minuttę w okolice obojczyka
Co, co, co?
Zrobił sobie naramiennik z kompozycji kwitowej? Powiedziałabym,
że to takie hipisowskie, ale to ostatnie słowo, które przychodzi mi do głowy
gdy myślę o Aloisie. (no dobrze jest jeszcze kilka poostatnich…)
i momentalnie stałem się niewidzialny dla
ludzkich oczu. Po chwili siedziałem na gałęzi drzewa rosnącego obok boiska.
Zgoda,
nie powinienem tego robić na terenie szkoły.
Zgadzam się. Gałąź
może się załamać, a Ty spadniesz i się zabijesz (po raz drugi). I po co Ci to?
Może ma jakiś bardzo chytry plan?
Po co
ryzykować, że ktoś zobaczy, jak rozpływam się w powietrzu? Lepiej nie wzbudzać zainteresowania.
Pamiętaj, że twoje: nieprzeciętna uroda, dziwne zachowanie
i zamiłowanie do bójek powodują, że jesteś całkiem niezauważalny wśród innych
zwykłych ludzi.
Należy
zachowywać się „niczym zwykły śmiertelnik”. Wystarczy, że zraniłem dziś tę
dziewczynę.
Czy to znaczy, że nie będzie dziś więcej rozlewu krwi?
Szkoda…
Westchnąłem.
Lilim nie zwykli popełniać podobnych błędów.
W ogóle nie zwykli popełniać błędów, bo nie istnieją.
Przecież niewiele
brakuje im do doskonałości.
Ależ się temu Kainowi trafiło…
A ja,
Alois Petersem, cudowne dziecko, bez wątpienia jestem doskonały.
No nie wiem, Aloisie, nie wiem…
Zachwycają mnie kokardki na wąsach. Aloisie, dopóki nie
będziesz miał kokardek na wąsach możesz zapomnieć o doskonałości.
Zerknąłem
w dół, zaintrygowany tykaniem stoperów i krzykami nauczyciela, pana Lode’a,
Pana Loda?
Ile on tam miał tych stoperów? Wydawało by się, że JEDNEMU
nauczycielowi wystarczy JEDEN stoper…
Poza tym nowoczesne stopery nie tykają aż tak głośno… a
zapomniałam, przecież masz uszy nietoperza.
starającego
się dodać otuchy moim koleżankom z klasy,
Twoimi koleżankami? Czy to nie objaw spoufalania się z
„plebsem”?
z
wysiłkiem robiącym skłony.
Przepraszam, że drążę temat stoperów, ale po co używać
stopera przy skłonach? No po co?
Wypatrzyłem
Dilettę Mair.
Co ona
taka zdenerwowana?
Hmm, hmm, zastanówmy się… Może dlatego, że ją napastujesz?
Ależ skąd, on tylko dobroczynnie pozwala jej obcować ze
swoją doskonałością i pławić się w blasku jego chwały.
I naraz zrozumiałem.
Nie tylko
widzi zmarłych.
Wyczuwa
także ich obecność.
Dum dum dum DUUUM
A to kinderniespodzianka…
Przepraszam, słowo niespodzianka kojarzy mi się tylko z
jednym.
Diletta
Lekcja
wychowania fizycznego okazała się czymś gorszym niż piekło.
Jesteś pewna?
Jak lód ich swymi bryłami naciska;
Nie stali w lodach, lecz wznak wywróceni
Tam łza zamarza w chwili, gdy wybłyska,
Boleść jak robak po ich wnętrzach toczy,
Bo jej nie mogą wypłakać przez oczy.
Jak hełm z kryształu, skrzepła łez powłoka
Dante
Alghieri „Piekło”, Pieśń XXXIII, w. 4606 – 4615
Chociaż właściwie mamy Pana Loda, więc lodowata przestrzeń
się zgadza…
PS Mój wrodzony puryzm językowy nakazuje mi zaznaczyć, że
pomimo iż forma „loda” (np. w wyrażeniu „Mamo, kup mi loda”) jest już
dopuszczalna, dla mnie pozostaje BŁĘDEM.
A dlaczego nie dałaś tego fragmentu w którym potępionych
zjadają muchy? On jest lepszy…
I sam poszedłem w dolinę stepową,
Gdzie krańcem siódmy krąg z ósmym graniczy,
Tam gdzie siedziały nieszczęśliwe duchy.
Podnosząc ręce od ruchu mdlejące,
Żar odsuwały, to piaski gorące;
Jak psy w skwar letni pyskiem, to łapami
Ich kąsające opędzają muchy.
Dante
Alghieri „Piekło”, Pieśń XVII, w. 2282 – 2289
Diletto? Mówiłaś coś o zajęciach wf-u…?
Wciąż nie
odzyskałam formy po bliskim kontakcie z duchem, a dodatkowo pan Lode wpadł na
genialny pomysł „energicznego” rozpoczęcia roku szkolnego.
Innymi
słowy: przez czterdzieści minut moje mięśnie poddawano torturom w postaci
różnych ćwiczeń, a wreszcie „lekki bieg” pozbawił mnie resztki tchu.
Był taki czas, że z „zajęć sportowych”, które miałam w
szkole najbardziej lubiłam rozgrzewkę i rozciąganie, bo reszta… Ech, szkoda
gadać…
– Jeśli
sama nie pójdziesz do pielęgniarki, zaciągnę cię siłą – zagroził Noah,
odłączając się od grupy zmierzających ku męskiej szatni chłopaków.
A Ty zmierzałaś do męskiej szatni dziewczyn? Czy może do
damskiej szatni chłopaków?
Gender!!!
– Nic mi
nie dolega – skłamałam, usiłując utrzymać równowagę na wirującej pod stopami
ziemi. –
Wiruje bardzo szybko, na równiku ta prędkość wynosi około
1667 km/h.
Muszę się
po prostu czegoś napić.
Podejrzewam, że nasza boCHaterka nie ma na myśli soku z
jabłek…
Nie uwierzył,
ale dał za wygraną i podążył za kolegami.
Czyli to zaciąganie do pielęgniarki to była tak figura
retoryczna?
Położyłam
się na asfalcie i ukryłam głowę w ramionach, z mocnym postanowieniem poprawy maksymalnego wykorzystania półgodzinnej
przerwy.
Masz rację, leżenie na twardym, brudnym asfalcie jest
najlepszym co możesz zrobić.
Dość już
emocji na dziś.
Uuu, ale masz nastawienie… Przestaw sobie programator
nastroju Penfielda na 481 (świadomość otwierających się przed tobą możliwości,
nowa nadzieja) albo chociaż 888 (pragnienie oglądanie telewizji bez względu na
to, co w niej nadają). Od razu poczujesz się lepiej.[1]
Zamknęłam
oczy, gdy wtem coś musnęło mi skórę na karku. Podniosłam wzrok i ujrzałam
plastikową butelkę.
Widać, że bardzo chce się jej pić. Garfield zwykł miewać
halucynacje z głodu.
– Wody?
- Wypij mnie! – zawołała dramatycznym głosem butelka –
Wiesz, że tego chcesz!
– Ojej! –
pisnęłam, rozpoznawszy głos Petersena. – Przestraszyłeś mnie!
Pisnęła jak mała dziewczynka, bo przecież – jak pamiętamy z
poprzednich odcinków – Diletta jest tak naprawdę trzynastolatką na początku
okresu dojrzewania.
Jest też w połowie chłopcem. O tym też nie zapominajmy.
–
Przepraszam. – Uśmiechnął się w charakterystyczny, nieprzyjemny sposób, badawczo
mi się przyglądając.
Uśmiechasz się równie nieprzyjemnie, więc nie oceniaj
innych.
Uzmysłowiłam
sobie, że o ile to nasza druga dzisiaj, a trzecia w ogóle wymiana zdań,
pierwszy raz towarzyszy jej uśmiech Aloisa.
Cieszysz się, prawda? Sądzę, że już jutro możecie przejść do
trzymania się za łapki.
Po
plecach przeszły mi ciarki.
Tup, tup, tup.
Tuputup po śniegu…
Dzyń, dzyń, dzyń na sankach…
To taki zimowy akcent.
–
Zobaczyłem cię na ziemi i uznałem, że warto, byś uzupełniła płyny. Może doleję ci olej do silnika? – wyjaśnił.
– Pan Lode nieco przesadził.
Upiłam
kilka łyków.
Zwariowałaś?! Ta woda na pewno jest zatruta!
Zapomniałaś już głupia, co się stało z Tristanem i Izoldą?
Oni też pili z butelek nie patrząc na etykietki…
Zbyt
mało, by zaspokoić pragnienie,
Najchętniej wypiłabyś najbliższą dużą rzekę, co nie?
jednak
nie potrafiłam zaufać temu dziwnemu chłopakowi.
Myślisz, że jak wypiłaś tylko parę łyków, a nie całą flaszkę
to trucizna nie zadziała? Oj, naiwna ty.
Od razu
oddałam butelkę, jakbym pozbywała się bomby, która lada moment wybuchnie.
Spoko - i tak zostały Ci maks 3 sekundy życia.
3,
2,
1…
BUM!!!
–
Dziękuję – wymamrotałam.
Kurza stopa, jeszcze dycha.
– To miłe z twojej strony. Bezzwłocznie wstałam,
zamierzając opuścić boisko, ale nim zrobiłam pierwszy krok, Alois floretem przeciął mi drogę.
Ciach! (postanowiłam uzupełniać narrację o co ciekawsze
onomatopeje)
Bum! Ciach!
Szedł sobie Chopin i Bach!
Piękny dwuwiersz.
Trillian, dziękuję Ci za inspirację.
Nerwowo
rozejrzałam się w poszukiwaniu potencjalnego źródła pomocy, ale potem przypomniałam sobie, że jestem na wyasfaltowanym
boisku i nie ma szans by biło na nim jakiekolwiek źródło,
usilnie
przekonując się jednocześnie w myślach, że nie ma powodów do obaw. To przecież
kolega z klasy… ni stąd, ni zowąd przejawiający mną nadmierne zainteresowanie.
Zakochał się! Hihihi…
– Lepiej
oddychaj – stwierdził po chwili ciszy. – Zresztą… W sumie to nie musisz…
Może
doszłaś do wniosku, że czas umrzeć, wyświadczając mi przysługę?
…
Meee.
Pamiętaj tylko,
że pani Mair by tego nie pochwaliła.
Wiesz jaką by ci awanturę zrobiła? To co przeżyłaś dziś rano
to byłby pikuś!
Pan Pikuś.
Wpadłaby
w rozpacz.
Plum!
Zaczęłam
się cofać, zatrwożona tym bezdusznym komentarzem,
Jak to bezdusznym? To wyraz najszczerszej troski!
lecz Alois błyskawicznie znalazł się tuż obok,
niemal dotykając skrzyżowanymi ramionami mojej piersi.
– Chcesz
czegoś? – wychrypiałam.
– Jasne,
że tak. Inaczej nie stałbym przed tobą, nie pozwalając ci uciec – odparł
pogardliwie.
– Nie
uciekam – szepnęłam, przesuwając się w prawo.
To się fachowo nazywa taktyczny odwrót. Jak tylko pozbiera
siły wróci i zaatakuje.
Uczynił
dokładnie to samo. Spuściłam wzrok, by nie patrzeć na jego arogancką minę.
– Więc?
– Nie
będę owijał w bawełnę – oznajmił.
- Chwała ci za to, mniej głupot będę musiała wysłuchać. –NIE
powiedziała Diletta.
–
Ponieważ żadne z nas bynajmniej nie życzy sobie przebywać w towarzystwie
drugiego, proponuję, byśmy nadal grali tutaj w
murarza w wersji 1 na 1 zapomnieli o tym, co zdarzyło się rano.
To o to mu chodziło przez cały czas?
<oklaski na stojąco, za głupotę roku>
Nigdy
dotąd nie słyszałam go wypowiadającego tyle słów naraz…
Szok. Do tej pory myślałaś, że jest tępym przystojniakiem,
który mówi tylko zdaniami prostymi, a tu się okazało, że umie ułożyć zdanie
złożone. Jak sobie z tym radzisz?
W trakcie
lekcji operował raczej pojedynczymi zdaniami zbudowanymi z dwusylabowych
wyrazów.
<Trillian robi minę znaczącą „A NIE MÓWIŁAM?”>
– O tym,
co zdarzyło się rano? – upewniłam się.
Tych zdarzeń z udziałem jej i Aloisa było już tyle, że D.
zaczęła się w nich gubić.
– Tak,
Mair. O tym, co zdarzyło się rano – potwierdził zniecierpliwiony. – Kiedy się
na mnie rzuciłaś.
– Wcale
się na ciebie nie rzuciłam! – oburzyłam się. – I to ja ucierpiałam – dodałam,
odsłaniając ranę na przedramieniu.
Przelotnie
spojrzał na świeże zadraśnięcie. Odniosłam wrażenie, że wolałby uniknąć tego
widoku.
Widok rozoranej tętnicy z pewnością nie jest przyjemny.
DIletto, zdradź nam tajemnicę: czy dla ciebie widok twoich
żył i tętnic sterczących z rany był przyjemny?
– Tak
uważasz? – mruknął. – Zainscenizujmy powtórkę. Ale teraz ja na ciebie runę,
przygwożdżając do ziemi. Aha, przy okazji wyrwę ci połowę włosów.
On ją molestuje!
– Nie
przesadzaj – prychnęłam. – To był wypadek.
Dziewczyno, nie urządzaj sobie pogaduszek, ten człowiek
chce Cię SKRZYWDZIĆ.
–
Zawiniony przez osobę ewidentnie mającą poważne problemy ze wzrokiem –
odparował. – Wybierz się do okulisty. Dla dobra ludzkich fryzur.
To był żarty czy ty tak na poważnie? Jeśli żart to był tak
suchy, że wysuszył mi pranie.
Cofnęłam
się, a ponieważ Petersen ani drgnął, dałam kolejny krok w tył.
To piękne, Diletto, że wolisz dawać niż brać. To zaiste
piękne.
– Odczep
się – burknęłam, a następnie się odwróciłam i od razu z impetem na kogoś
wpadłam.
Ale ty masz dzisiaj dzień…
Krzyknęłam,
czując ból w zranionym ręku. Odsunęłam się i… zadygotałam.
Alois.
Zerknęłam
za siebie zdezorientowana. Sekkundę temu
stał za moimi plecami… Jak niby udało mu się przemieścić z taką prędkością?
Kiedy mnie minął?
It must be…
Matko.
Nikt nie potrafi poruszać się równie szybko. On… po prostu zniknął i pojawił
się przede mną.
Puff!
Puff!
Serce
zaczęło walić mi ze strachu jak oszalałe.
Łupłupłupłupłupłup!!!
Żeby
tylko ze strachu… Z przerażenia. Otworzyłam usta, gotowa wydać najstraszliwszy
wrzask, do jakiego zdolne były moje struny głosowe, gdy nagle usłyszałam, że
ktoś mnie woła.
Też najgłośniej jak tylko pozwalają mu na to struny
głosowe?
Wychyliłam
się zza Aloisa i odetchnęłam z ulgą. Noah. Kierował się ku nam, wyraźnie
zaniepokojony, z cHamem i Febe.
– Coś się
dzieje? – spytał ostro.
– Skąd.
Zaproponowałem Diletcie wodę – wyjaśnił Alois, wskazując brodą butelkę,
Wcale nie – na pewno potylicą wskazywał na coś, co jest za
nim.
„Nigdy nie zdarzyło ci się wskazywać czegoś potylicą?”
którą
ściskał w dłoni tak silnie, jakby chciał ją zmiażdżyć.
Może chciał zniszczyć dowody?
– Ale
rycerski, prawda, Diletta? – zawołała Febe, wpatrując się w niego z zachwytem.
– T… tak
– wyjąkałam.
Posłał mi
zuchwałe i zarazem nieco rozbawione spojrzenie, a zanim dołączyłam do
przyjaciół, chwycił mnie za koszulkę i zbliżywszy wargi do mojego ucha,
szepnął:
– Dbaj o
tę miłość ranę. Bo jak nie to
się dowiem i ci ją zabiorę. Czaisz?!
Febe
westchnęła rozanielona, z trudem ukrywając zazdrość.
– No
pro-szę, no pro-szę – podśpiewywała, gdy opuszczaliśmy boisko. – Od kiedy tak
świetnie dogadujesz się z Aloisem Petersenem? Myślałam, że Pamela dostanie dziś
zawału. Nie wiesz, że kręcili ze sobą podczas wakacji?
Nie odezwałam
się, uwieszona na ramieniu Noaha i skoncentrowana na głębokich wdechach i
wydechach.
Dobrze, że nie na „miarowym przepływie powietrza przez
płuca” – zawsze dostaję wysypki, gdy ktoś tak pisze.
Zapomniała swoich słuchawek i mp3, które normalnie robiło to
za nią…
Czułam
się fatalnie: ledwie trzymałam się na nogach, wydawało mi się, że świat dookoła
wiruje.
To prawda. Na równiku z prędkością 1667 km/h.
Jakby tego było mało obiega jeszcze Słońce z prędkością od
29,291 km/s do 30,287 km/s (w zależności od tego czy jest bliżej czy dalej od
Słońca)
– No i
ten cały Petersen chyba świetnie całuje. Wyglądasz, jakbyś miała zemdleć –
dodał cHam.
– No co
ty! Pocałował cię? – pisnęła Febe z niedowierzaniem, prawie obrażona. – A nic o
nim nie wspominałaś! Sądziłam, że go nie lubisz!
Febe, Febe… zawodzi Twa umiejętność obserwacji.
Popatrzyłam
błagalnie na Noaha. Zareagował natychmiast.
– To nie
najlepszy moment na podobne rozmowy – skarcił bliźnięta. –
- Oj, tato…! Kiedy to takie ciekawe!
Pomóżcie
lepiej zaprowadzić Dilettę do pielęgniarki.
Nie
musiał powtarzać tego dwa razy. Po chwili obłapiało mnie tyle par rąk, że bałam
się, iż za sekundę się uduszę.
Trzy osoby stały się nagle pięćdziesięcioma.
A może cHam i Febe są tak naprawdę sturękimi?
Uczniowie
przystawali, obserwując nas z ciekawością; kogoś nawet rozbawiła moja bladość.
- Patrzcie, wreszcie ktoś nie zdzierżył i dusi tą głupią
Dilettę!
Jeżeli D. wyglądała jak Kirsten S. w sadze „Zmierzch” to
mnie też by rozbawiła.
Ani chybi
wiadomość, że Alois Petersen poświęcił mi na pierwszej lekcji więcej uwagi niż
zwykle, rozeszła się lotem błyskawicy.
Wuuuuusz!
Wtem
korytarz spowiła sina mgła.
To brzmi jak jakiś horror klasy „ż”…
Wzdrygnęłam
się. Kurde. To wcale nie mgła… ale zjawy.
Powiedziałam „ż”? Chyba im zawyżyłam ocenę…
Gęsta, półprzezroczysta
masa ponad tuzina duchów. Boże! Nigdy jeszcze nie widziałam tylu naraz!
Odwróciły
się, pokazując mnie sobie palcami. Jęknęłam i zaczęłam tupać, jak rozwydrzona pięciolatka, za wszelką cenę usiłując wyrwać się z
uścisku przyjaciół.
–
Diletta! Co ty wyprawiasz? – krzyknął cHam,
kiedy nieumyślnie go uderzyłam.
- Tak sobie stepuję tylko…
Tupała tak bardzo, że aż go uderzyła? Czyżby tupała dłońmi?
– Chcę
iść do domu! – zawołałam nienaturalnie wysokim głosem. – Już!
I teraz jeszcze piszczy jak pięciolatka.
Widma
zbliżały się, połykając niematerialnymi ciałami kolejnych nastolatków.
Omnomnomnomnom…
Zrobiło
się nagle tak zimno, że zaszczękałam zębami.
– A
pielęgniarka? – nalegał Noah.
Coś ty się tak uwziął na tą pielęgniarkę?! Jej potrzebny
jest egzorcysta!
– Nnie
trzeba… Lepiej mi – zapewniłam.
Jasne: jęczysz, tupiesz, bezwiednie bijesz ludzi – wszystko
jest w najlepszym porządku.
–
Opuścisz resztę lekcji? – spytał cHam,
Biorąc pod uwagę zachowanie D. przez cały dzisiejszy dzień
to rzeczywiście najpoważniejsza rzecz jaką należy się przejmować.
nieświadomy,
że jeden z duchów właśnie położył rękę na jego ramieniu, wyciągając ku mnie
drugą dłoń.
Dostałam
mdłości.
–
Puszczaj! – wrzasnęłam, tłukąc pięściami w pierś przyjaciela.
Pamiętajcie! Diletta naprawdę czuje się lepiej!
Odsunął się,
nie tyle zaskoczony, ile dotknięty tą reakcją. Trudno, nie czas na przeprosiny.
Musiałam uciekać.
– Pa!
Pędem
ruszyłam w kierunku wyjścia.
A twoje rzeczy? Torba, jakaś kurtka czy coś? Wszystko tak po
prostu porzucisz?
Diletta nie potrzebuje sfery materialnej. Spójrz na jej
bogate życie duchowe!
…
Sama się sobię dziwię, że przyszedł mi do głowy taki
suchar.
A potem się będzie dziwić, że ludzie się na nią dziwnie
patrzą i zadają niewygodne pytania.
Po drodze
popchnęłam kilku uczniów i wpadłam na jakichś nauczycieli, wytrącając im
książki.
W ogóle nie zwracasz na siebie uwagi. Na pewno nikomu do
głowy nie przyjdzie, że masz nierówno pod sufitem.
Usłyszałam,
że grozi za to zostanie w szkole po zajęciach, zaś ktoś z młodszej klasy krzyknął
pod moim adresem niecenzuralne słowa, (nic dziwnego,
też mnie kusi, żeby tak zrobić) lecz nawet nie zwolniłam. Spojrzałam do tyłu.
I to był błąd. W następnej chwili z całym wbiłam się w
ścianę/wpadłam na Aloisa Petersena.
Wielka
masa duchów na szczęście za mną nie podążała, szkoda tylko, że pojawiało się
coraz więcej nowych. Były wszędzie. Obok pijącego wodę chłopaka, niedaleko
przeglądającego notatki profesora, przy dziewczynie nerwowo chowającej papierosy…
Smętnie mi się przyglądały, pozdrawiały lub wołały. Kluczyłam, ignorując je i
modląc się, by żadnego nie dotknąć.
Pchnąwszy
ciężkie drzwi i zlekceważywszy woźnego, który nie omieszkał przypomnieć, że
lekcje się jeszcze nie skończyły, wybiegłam wreszcie na zewnątrz. Zatłoczona,
hałaśliwa i śmierdząca spalinami ulica nigdy dotąd nie wydawała się miejscem
równie bliskim raju.
Wf gorszy niż piekło, ulica jak raj…
Nie chcę być niemiła Diletto, ale chyba jesteś troszkę
egzaltowana.
Wciąż
gnałam, by jak najszybciej oddalić się od szkoły i nie pozwolić duchom odkryć,
dokąd zmierzam. Oby w domu dały mi spokój… Spokój?
Akurat…
Kogo oszukuję? Zjawy, bezcielesne, z łatwością przenikające mury i betonowe
ściany, mogą wdzierać się wszędzie tam, gdzie im się podoba. Niby dlaczego mają
nie wejść do domu? Zawsze wchodziły… Do tej pory nie wydawało mi się to
upiorne.
Bo to tylko zjawy.
W niecałe
dziesięć minut dotarłam na miejsce, ledwie dysząc, spocona mimo panującego
chłodu, wciąż czujnie rozglądając się w poszukiwaniu kolejnych widm. Kilka
snuło się w odległości paru metrów, kilka nieco dalej. Dostrzegłszy mnie,
odpłynęły.
Na
szczęście. Tysiąc razy bardziej wolałam budzić w nich strach niż ciekawość.
Rzeczywiście mają się czego obawiać z twojej strony. Przecież
możesz na nie piskliwie nawrzeszczeć.
A nie sądzisz, że może poleciały zwołać resztę towarzystwa?
Trzęsącymi
się rękoma włożyłam do zamka klucz, ostrożnie otworzyłam drzwi i wsunęłam
głowę.
Skąd wzięłaś ten klucz, dziewczynko? Przecież wszystkie
twoje rzeczy zostały w szkole. Nosisz go na szyi, czy trzymacie zapasowy pod
wycieraczką?
Zgodnie z
moimi przypuszczeniami mama jeszcze nie wróciła z pracy. Panowała cisza. I było
przeraźliwie zimno.
Szybko
pozamykałam okna. Zastanawiałam się wręcz nad włączeniem ogrzewania, ale zrezygnowałam
z pomysłu, uznając, że początek września to jeszcze zbyt wcześnie.
Oj tam, przecież to i tak nie Ty płacisz rachunki.
Poszłam
do swojego pokoju. W miarę jak pokonywałam prowadzące na pierwsze piętro
schody, zimno stawało się coraz dotkliwsze. Z ust wydobyły się nagle małe
obłoczki pary.
Im wyżej, tym zimniej, jak to w górach bywa.
4oC na 100m <chyba>
Zatrzymałam
się przed sypialnią. Przez uchylone drzwi ulatniało się mroźne powietrze.
Nacisnęłam klamkę i…
Może teraz pora na jakiś mały off-top, żeby wzmóc ciekawość
czytelników? Ależ oczywiście, podejmę się tego zadania.
Klamka była duża, wykonana z miedzi, cyny, złota i srebra.
I marmuru! Nie zapomnij o marmurze!
Na całym zamku znalazły się rozmaite sceny. Jedna z nich to
wyobrażenie ziemi, nieba i morza wraz z gwiazdami i planetami. Dalej znalazł
się wizerunek dwóch miast. W jednym z nich trwają przygotowania do obrzędów
weselnych Diletty i cHama, a na rynku, pomiędzy Aloisem a Henriettą toczy się
kłótnia o zapłatę za zabójstwo ptaszydła. Kłótnię ma rozstrzygnąć zebrane
kolegium duchów, którego nikt oprócz Diletty nie widzi. Drugie zaś miasto, bronione
przez dzielnych mieszkańców, jest oblegane przez wrogie wojska. Następny
wizerunek przedstawiał wielkie pole, na którym Alois uprawiał swoje kwiatki
oraz inne pole, na którym trwały żniwa. Znalazł się też tam obraz winnicy, w
której jednak zamiast winogron było pełno kiwi, stada duchów dozorowanych przez
Dilettę, łąka, na której tańczy korowód strojnie ubranych dziewcząt i chłopców.
Wśród tancerzy znajduje się Pamela, klasowa celebrytka, oraz z doskonały Alois
i Henrietta, uprawiający florystykę. Na obrzeżach klamki widniał równik, z
zaznaczeniem, że prędkość Ziemi osiąga tam ok. 1667 km/h.
Za pomoc przy napisaniu tego
fragmentu dziękuję przede wszystkim Homerowi, ale również mojej rodzinie i
wszystkim, którzy mnie wspierali.
Zamarłam.
Aż tak spodobał Ci się opis Twojej klamki, Diletto?
Dziękuję, dziękuję… <ukłony na wszystkie strony>
Boże.
Nie
zobaczyłam ani biurka, ani krzeseł, ani komputera, ani lustra, ani szafy, ani
półek, ani łóżka…
Ostatnio ogłuchłaś, teraz oślepłaś… Także ciężko, ciężko.
Szkoda gadać.
Wszystko
okrywała gęsta, szaroperłowa chmura,
Smog!
Albo zaćma.
udaremniając
rozróżnienie poszczególnych przedmiotów. Pojęłam, co się dzieje. Cholera! Że
też nie domyśliłam się od razu… Wszak nawet ci, którzy nie mają zdolności
wyczuwania duchów,
A grupa to wielce liczna i szanowana, mająca nawet profil na
fb…
wiedzą,
że gwałtowny spadek temperatury to znak, że w okolicy krąży zjawa.
Albo że… Nadchodzi zima.
Co robić?
Potwornie dzwoniło mi w uszach, a podłoga kołysała się pod stopami… Skręcało
mnie w żołądku, mdłości zaś utrudniały oddychanie. Dałam krok do przodu,
Spróbuj DAĆ nogę, może się uratujesz.
chwytając
się na wszelki wypadek futryny. Nie ufałam nogom.
– Ej! Wy!
Zgoda, to
nie najszczęśliwszy sposób zagajenia rozmowy z umarłymi,
Lepiej się zagaja rozmowę przy herbatce i ciastkach.
Diletto, zawodzisz jako gospodyni.
Chciała zabrzmieć obronno-zaczepnie, ale wyszło podwórkowo.
ale duża dawka adrenaliny i kiepska kondycja
fizyczna i psychiczna zwyciężyły nad elokwencją.
Którą następnie skazały na wieczną banicję. D. już nigdy nie
ułożysz pięknego złożonego zdania.
Zjawy nie
sprawiały wrażenia urażonych. Odwróciły się i aż skurczyłam się pod ciężarem
spojrzeń dziesiątek par przezroczystych oczu.
Jeden z
duchów odłączył się od białawej, zawiesistej masy.
Plop!
– Witaj.
– Skinął głową, podchodząc.
Najważniejsze jest kultura osobista.
– Cześć –
odpowiedziałam słabym głosem. – Skąd… wy tutaj?
Której niektórzy nie posiadają… grr…
Jak już mówiłam.
–
Szukaliśmy cię.
– Ach
tak.
Ach tak.
Ach tak. Duchy? Szukały mnie? Mnie? Matko… po co? Przez siedemnaście lat nie
próbowały nawiązać kontaktu… Dlaczego teraz? Czemu?
Po co? Kto? Kogo? Co? Ach, tyle pytań, TYLE PYTAŃ…
Tyle pytań, tak mało odpowiedzi…
–
Potrzebujemy twojego wsparcia – wyjaśnił.
- Wszyscy przeżywamy kryzys emocjonalny i potrzebujemy kogoś
kto nas przytuli i pocieszy.
– Mojego…
wsparcia? – wyjąkałam zdumiona.
Widma
przytaknęły.
– Wiemy,
że nas nienawidzisz. I że potrafisz przejść na
Drugą Stronę.
Czyżby jakieś konteksty metafizyczne? Otwarcie perspektywy
eschatologicznej, wiecie, te sprawy?
<Trillian zaciera ręce>
Musisz nam
pomóc tam dotrzeć.
– Na…
Drugą Stronę? – wymamrotałam. – Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
Nihil novi.
Uwielbiam jego minę na końcu.
Popatrzyły
po sobie. Dzwonienie w uszach stało się głośniejsze, a dodatkowo doszło mnie
nieprzyjemne bzyczenie, jakby wokół latał rój gotowych do ataku pszczół.
O nienienieneinie… To mi przypomina pewien film, który
ostatnio miałam nieprzyjemność obejrzeć…
<Cynders gorąco ODRADZA „Igrzyska Śmierci”>
–
Doprawdy nie masz pojęcia? – zapytał oschle inny z duchów. – Jesteś przecież
taka jak oni. Spójrz na zranione przedramię.
Nie, nie każcie jej już oglądać tego makabrycznego widoku.
Ale ona dalej nam nie powiedziała czy ją to obrzydza, czy
nie…
Nie wiem jak ona, ale ja czuję obrzydzenie już na samą
myśl.
Przycisnęłam
lewą rękę do piersi i zrobiłam krok w tył.
Uwaga, uwaga, panie i panowie! Czy wy też dostrzegacie tę
niesamowitą rzecz? Diletta ZROBIŁA krok!
<wiwaty>
Nic nie rozumiałam…
a zjawy zaczynały tracić cierpliwość.
To zupełnie jak ja.
–
Skaleczyłam się rano – poinformowałam obronnym tonem. – To nic wielkiego.
Tak się tylko bawiłam piłą mechaniczną, no…
Widmo,
które odezwało się jako pierwsze, nachyliło ku mnie bladą twarz. Skórę zmroziło
mi lodowate tchnienie.
–
Kłamiesz.
Wiemy, że o mało się nie wykrwawiłaś, a cała ręka wisi Ci
na maleńkim kawałku skóry.
Impulsywnie
wypuściłam z płuc powietrze.
Tzn. pod wpływem impulsu? Poczułaś, że zaczyna brakować Ci
tlenu?
Brawo, na tym polega oddychanie.
Obłoczek
pary przepłynął przez niematerialne ciało.
–
Przysięgam… przysięgam, że nie.
Nie
wierzyły mi… Bzyczenie nasiliło się, a dzwonienie na moment mnie ogłuszyło.
–
Dlaczego nie chcesz współpracować? – nalegał duch, z nosem przy moim policzku.
– Dziewczyno, śmierć nie jest tak daleko, jak sądzisz. Jeśli pomożesz nam,
pomożesz też sobie.
A mnie kto pomoże?
Ja mogę spróbować. W czym konkretnie?
W dobrnięciu do końca fragmentu pewnej wybitnej książki.
– Nie mam
pojęcia, o czym mówisz – powtórzyłam szeptem, obejmując się trzęsącymi
ramionami. – Odejdźcie… proszę.
Nie
wycofały się, wręcz przeciwnie – zbliżały, a ten, który znajdował się tuż obok,
musnął mi palcami włosy. O mało nie zemdlałam.
–
ODCZEPCIE SIĘ!
Zakryłam
twarz dłońmi i padłam na kolana, opierając czoło na podłodze.
Składasz im hołd?
Byle
tylko nie widzieć zjaw, byle ich tylko nie widzieć…
Wtem
dzwonienie w uszach ustało, bzyczenie również. Zaległa kompletna cisza.
O to przykład, że nie zawsze kultura jest rozwiązaniem. O tempora, o mores!
Uniosłam
się i rozejrzałam, głęboko oddychając. Brakowało mi tlenu.
Przypomnij sobie, czego się dzisiaj nauczyłaś o oddychaniu.
Już przerobiłyśmy tę lekcję.
Duchy
zniknęły. Zostawiły mnie. Wszystko na powrót nabrało kształtów.
Zaćma ci się cofnęła? To cud! Musisz podziękować duchom.
May the Spirits be with
you.
Wolno się
podniosłam i podeszłam do łóżka. Położyłam się, utkwiłam wzrok w suficie, a
wreszcie przymknęłam powieki, licząc, że sen przyniesie ukojenie.
Masz na myśli zwykły sen czy ten, no wiesz… Wieczny?
Wyjątkowo go teraz potrzebowałam.
A ja wyjątkowo
potrzebuję pocieszenia po przeczytaniu tego tekstu. Czekolado, przybywam!
[1] Philip K. Dick „Blade
Runner. Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?”
***
Sponsorem dzisiejszego odcinka był Homer.
Co na to Homer?
"Lecz niechaj wprzódy bogom wykona ślub święty,
Że już Ci czarodziejskich sideł nie chce stawić,
Aby rozbrojonego męskiej siły zbawić"
Homer, "Odyseja" (księga X)