Oto nastał długo
oczekiwany dzień wyboru frakcji. Jednak za nim przyłączymy się do naszej
boCHaterki, by towarzyszyć jej w tej doniosłej chwili, chciałabym opowiedzieć
suchar:
Otóż zrozumiałam
ostatnio dlaczego o przynależności do serdeczności decyduje wybór sera a nie
jakiegokolwiek innego produktu spożywczego.
…
…
…
…
Bo to SERdeczność!
Mam nadzieję, że
Wasze pranie dzięki mnie wyschło.
W międzyczasie
odkryłyśmy też, że autorzy filmu na podstawie naszej wybitnej książki nie
dokonali równie przełomowego odkrycia co Trillian i kazali wybierać bohaterce
między mięsem a nożem.
Zauważyłam też,
że w dzisiejszej analizie pojawiło się kilka obrazków i gifów identycznych co
poprzednio. Czy to nasz brak oryginalności, czy może wina BoChaterki, Której
Imienia Nie Pamiętam?
Myślę, że można
zrzucić odpowiedzialność na BKINP. W końcu i tak nie może się bronić.
Jeszcze jedna sprawa, już na koniec tego przydługiego
wstępu: ominęłyśmy pierwsze urodziny naszego bloga - ale, mimo że z opóźnieniem
- życzymy sobie i Wam wszystkim wszystkiego najlepszego :)
W dzisiejszej analizie pojawia się pewne nawiązanie do
naszych pierwszych postów - kto znajdzie, w nagrodę może sobie przyznać
papierową koronę z najbliższego Burger Kinga.
Miłej lektury!
Autobus,
którym jedziemy na Ceremonię Wyboru, jest pełen ludzi w szarych koszulach i
szarych
spodniach. Blady krąg słonecznego światła przepala chmury jak końcówka
żarzącego się
papierosa.
Sama nigdy nie paliłam – to ściśle wiąże się z próżnością
A w jaki
konkretnie sposób? Może takim węzłem?
– ale kiedy
wysiadamy z autobusu, przed budynkiem stoi tłum Prawych i pali czarownice.
Żeby
zobaczyć górną część Bazy, muszę odchylić głowę, a i tak część gmachu chowa się
w
chmurach. To
najwyższa budowla w mieście.
Reszta została
wyburzona przez rozszalały Imperatyw tej pamiętnej zimy, gdy moi dziadkowie
byli młodzi.
Z okna
sypialni widzę światła dwóch anten na jej dachu.
To jedziesz
autobusem, czy jesteś w sypialni, hę? Ja już zupełnie nie ogarniam tej
narracji.
Tu nie chodzi o to
byś ogarniała. Masz przeżywać.
Wysiadam z
autobusu za rodzicami. Caleb wydaje się spokojny, też bym była, gdybym wiedziała,
co robić.
Sugerujesz, że on
wie? A może jest lepszym aktorem od ciebie?
Mam
wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Kiedy wchodzę po schodach do
głównego wejścia, opieram się na ramieniu brata.
A on jest w
siódmym niebie, bo może ci pomóc. Tak, wiemy.
W windzie
jest tłok, więc ojciec ustępuje miejsca frakcji Serdecznych. Wchodzimy
schodami.
Bo poczekanie na
następną windę byłoby zbytnim myśleniem o sobie.
Idziemy za
nim bez słowa, dając przykład innym osobom z naszej frakcji, i wkrótce całą
naszą trójkę wchłania masa ubranych na szaro ludzi,
<wplumf!>
i to koniec tej historii. Bohaterowie zjednoczyli się w jedno z szarym,
masywnym ucieleśnieniem Absolutu i w ten sposób odkryli sedno
wszechświata.
Mam na to jedno
słowo: AMEBY.
którzy w
przyćmionym świetle wspinają się po betonowych stopniach.
Czyli jednak
jesteście przodownikami pracy. Aż się łezka w oku kręci.
Dostosowuję
się do ich tempa. Tupot równego kroku rozbrzmiewający mi w uszach i jednolity
wygląd otaczających mnie osób sprawia, że zaczynam myśleć o wybraniu właśnie
czegoś takiego. Mogłabym dołączyć do wspólnego umysłu Altruizmu Absolutu! Już
mówiłam przecież, zajmować się tylko tym, co dotyczy innych.
To zrób to. Albo i
nie. Tylko miejmy to już za sobą, bo jak znowu zaczniesz coś bredzić o wyborze,
to nie ręczę za siebie.
Ale
zaczynają mnie boleć nogi, z trudem łapię oddech i znowu się rozpraszam.
A powinnaś
zapomnieć o tym, że to twoje nogi i połączyć się ze strumieniem (a w każdym
razie jakiś ciekiem wodnym) świadomości pozostałych ameb.
Żeby dotrzeć
na Ceremonię Wyboru, musimy wdrapać się po dwudziestu ciągach schodów.
Czyli na
dwudzieste piętro, ale rozumiem, że wyrażanie swoich myśli w formie pisanej
może ci sprawiać trudność.
Ciągi…? Matematyka…?
Żegnam Państwa.
Ojciec
przytrzymuje otwarte drzwi na dwudziestym piętrze. Mijany przez wchodzących Altruistów
stoi w nich jak strażnik. Poczekałabym na niego, ale tłum pcha mnie dalej,
wypycha z klatki oraz oków konwenansów i wreszcie jestem wolna!
schodowej do
sali,
A, nieważne.
Mam dzisiaj jakiś poetycki nastrój.
gdzie
zadecyduję o reszcie swojego życia. Zgromadzeni ustawili się w kręgi.
Na samych
obrzeżach są szesnastolatkowie ze wszystkich frakcji. Jeszcze nie nazywa się
nas członkami. Po podjętych dzisiaj decyzjach staniemy się nowicjuszami – a
pełnię praw uzyskamy po zakończeniu nowicjatu.
Ustawiamy
się w porządku alfabetycznym, według nazwisk – które dzisiaj będziemy mogli
porzucić.
Staję między Calebem a Danielle Pohler, dziewczyną z Serdeczności. Ma różowe
policzki, a
na sobie żółtą sukienkę.
Dobierała kolor
sukienki pod kolor policzków, czy odwrotnie?
Frakcjo
Serdeczności:
Tyle Ci powiem.
Trzeba by zrobić
takie małe odznaki i rozdawać je wszystkim ludziom.
Żeby tylko
ludziom…
Następny
krąg tworzą krzesła przeznaczone dla członków rodzin. Podzielono je na pięć
części,
według
frakcji. Na Ceremonię Wyboru nie przychodzą wszyscy,
Ja też wolałabym
zostać w domu niż oglądać takie stężenie dramy.
ale jest
tyle ludzi, że tłum wydaje się ogromny.
Co roku
ceremonię przeprowadza inna frakcja. Teraz zajmuje się tym Altruizm.
A w inne lata
ze spokojem pozwalacie, żeby męczył się ktoś inny? Jestem zawiedziona.
Tak naprawdę zawsze
zajmuje się tym altruizm, bo żadnej innej frakcji nie chciałoby się wynosić
krzeseł. To, że kto inny powie przemówienie o niczym nie świadczy.
Marcus rozpocznie
od przemówienia, a potem odczyta nazwiska w odwróconym porządku
alfabetycznym.
A zrobi to,
ponieważ…???
Imperatyw.
Caleb
wybierze więc przede mną.
No, bo gdyby ona
wybierała przed Calebem byłoby za mało DRAMATYCZNIE. BoCHaterko przyjmij od nas
ten dar:
Ostatni krąg
to pięć metalowych mis. Każda z nich jest taka duża, że gdybym się skuliła,
schowałabym
się w niej cała.
A może to ty
jesteś taka mała, Calineczko?
Umieszczono
w nich substancje odpowiadające różnym frakcjom.
Szare
kamienie symbolizują Altruizm, woda Erudycję, ziemia Serdeczność, rozżarzone
węgle
Nieustraszoność,
a szkło Prawość.
Przynajmniej
macie świadomość, że ta wasza Erudycja to nie żadna erudycja, a zwyczajne lanie
wody.
Zwróć uwagę, że
mamy tu nawiązanie do tradycyjnego podziału na żywioły. Jednak ponieważ frakcji
jest pięć, to coś musiało być udziwnione i tak powstało szkło prawości czy
(mroczny) pomiot startych na piasek kamieni altruizmu i rozżarzonych węgli
nieustraszoności.
Kiedy Marcus
odczyta moje nazwisko, wyjdę na środek trzeciego kręgu. Nie będę się odzywać.
To ty tak umiesz?
Niemożliwe.
Marcus poda
mi nóż. Natnę sobie rękę i upuszczę trochę krwi do misy wybranej frakcji.
Swoją drogą czy
wiecie, że właśnie w ten sposób wyglądał rytuał inicjacyjny władców Majów?
(albo Azteków – czasem mi się mylą) Też się mieli nacinać nożem, ale w kilku
miejscach, nie tylko w rękę, i składali ofiarę z tej krwi.
Moja krew na
kamieniach. Moja krew sycząca na węglach.
Co zrobić, gdy
zwykły facepalm już nie wystarcza, by opisać mój stan emocjonalny?
Rzucić się z
krawężnika.
Rodzice,
zanim usiądą, stają przede mną i Calebem. Ojciec całuje mnie w czoło, potem z szerokim
uśmiechem klepie Caleba po ramieniu.
– Niedługo
się zobaczymy – mówi. Nie okazuje żadnych wątpliwości.
Skoro rodzice
są obecni na tej ceremonii, to właściwie będziecie się zobaczać jeszcze
przynajmniej przez godzinę, ale ok.
Matka mnie
przytula i wtedy niemal tracę tę odrobinę przekonania, jaka jeszcze mi
pozostała.
Przekonania do
czego? Przecież od początku książki trujesz, że jesteś nieprzekonana i
niezdecydowana. Może taki powinien być tytuł? Zamiast „Niezgodna” –
„Niezdecydowana”. Różnica jest niewielka.
Zaciskam
zęby, wpatruję się w sufit, tam gdzie wisi kulista lampa, która wypełnia salę
niebieskim
światłem.
Matka długo mnie przyciska, nawet kiedy ja już opuściłam ręce.
„Mamo, plizzz puść
już… Robisz mi siarę na dzielni…” pomyślała… Beatrice? Chyba tak miała na imię.
W końcu się
odsuwa, ale przedtem jeszcze szepcze mi do ucha: „Kocham cię. Nieważne, co się
stanie.
No, pod warunkiem, że wybierzesz altruizm.”
Marszczę
brwi, gdy odwraca się plecami i odchodzi. Wie, co mogę dzisiaj zrobić.
Nie, moja droga.
Ona wie co ty ZROBISZ. I mając tę widzę nie odwodzi cię od tego pomysłu tylko z
miejsca ci wybacza. Doceń to.
Na pewno wie,
bo inaczej nie czułaby potrzeby, żeby mówić coś takiego.
A jak myślisz,
po co masz WYBÓR? Może po to, aby WYBRAĆ…?
No chyba nie.
Caleb łapie
mnie za dłoń i ściska tak mocno, że aż boli, ale nie protestuję. Ostatnim razem
trzymaliśmy
się za ręce na pogrzebie wujka, kiedy ojciec płakał.
Płakał? Czy to
nie jest wyraz zbytniego zainteresowania sobą?
Mam wątpliwości co
do związku przyczynowo-skutkowego tego zdania.
Teraz
nawzajem potrzebujemy swojej siły, tak jak potrzebowaliśmy jej wtedy.
W sali
powoli zapanowuje porządek. Powinnam się teraz przyglądać Nieustraszonym, dowiedzieć
się o nich jak najwięcej.
Teraz to już na
to za późno. Trzeba się było dowiadywać wcześniej, zamiast gapić się, jak
wyskakują z pociągu.
Ale jestem w
stanie tylko gapić się na lampy po drugiej stronie sali.
Na pewno są
wyjątkowo piękne.
Chcę się
rozpłynąć w ich błękitnym świetle.
I połączyć z Absolutem
Amebami? Może jednak nadajesz się do altruizmu bardziej niż myślisz.
Marcus stoi
na podium, między Erudytami a Nieustraszonymi. Odchrząkuje przed mikrofonem.
– Ekhem.
Witam. Witam
na Ceremonii Wyboru.
Jestem. Jestem
bardzo zaszczycony. Że. Że mogę was tu wszystkich. Powitać.
Witam w
dniu,
Cynders, źle
napisałaś. Powinnaś wszystko powtarzać trzy razy.
Witam w dniu,
witam w dniu, witam w dniu.
Better?
Better.
w którym
oddajemy hołd demokratycznej filozofii wyznawanej przez naszych przodków.
Kult przodków?
Czyżby wyżej wspomnianych?
Ona mówi nam, że każdy człowiek ma prawo wybrać własną drogę przez świat.
A raczej, co
właśnie zrozumiałam, jedną z pięciu już wytyczonych dróg.
Co właściwie
kłóci się z ideą wolności. Ale dobra, wierzcie w swoją demokrację.
Ściskam
palce Caleba tak mocno jak on moje.
Czekam na moment
aż wam krew przestanie dopływać i wejdzie martwica.
– Nasi
podopieczni skończyli szesnaście lat. Stoją u progu dorosłości i teraz od nich
zależy
decyzja,
jakimi ludźmi się staną.
Jeszcze chwila a
zacznę dostawać wysypki jak tylko ktoś powie „decyzja”. Ile można?!
– Marcus
mówi podniosłym tonem, każdemu słowu nadaje taką samą wagę.
10 kilo
minimum, inaczej jego wypowiedź będzie nieważna.
Cynders, czyżby
gra słów?
– Przed
dziesięcioleciami nasi przodkowie uświadomili sobie, że za toczone na świecie wojny
trzeba winić polityczną ideologię (naziści to przecież bardzo mili ludzie), a nie
wierzenia religijne (Noc św. Bartłomieja to była tylko taka zabawa), rasę czy
pochodzenie (rabacja
w Galicji – a komu to potrzebne?). Doszli do wniosku, że chodzi o wadę
ludzkiej osobowości, o skłonność człowieka do czynienia zła, niezależnie od
jego formy. Podzielili się na frakcje i starali się usunąć z nich te cechy,
które odpowiadają za nieporządek na świecie.
To znaczy
polityczne ideologie zastąpili durnymi frakcyjnymi ideologiami. Powinszować.
Ten pomysł na
organizację świata przedstawionego jest chyba jeszcze głupszy niż w „Igrzyskach
śmierci”, a myślałam, że to niemożliwe.
Przenoszę
spojrzenie na misy stojące pośrodku sali. A co ja sądzę? Nie wiem. Nie wiem.
Nie
wiem.
Wystarczyło
powiedzieć raz. My, w przeciwieństwie do ciebie, nie jesteśmy głupie.
Widzisz
Trillian? Miałaś rację. Rzeczywiście powtarzanie wszystkiego trzy razy leży w
dobrym tonie.
– Ci, którzy
potępili agresję, stworzyli Serdeczność.
Członkowie
Serdeczności uśmiechają się do siebie. Mają wygodne czerwone i żółte ubrania.
10 punktów dla
Gryffindoru!
Zawsze,
kiedy na nich patrzę, wydają się tacy mili, kochający, wolni.
Hippisi? Było.
Jednak to,
żebym do nich dołączyła, nigdy nie wchodziło w rachubę.
To dobrze, że
zostało Ci choć tyle rozsądku, by nie poddawać się dobrowolnej operacji
usunięcia mózgu.
Nie dołączyłabyś
nawet gdyby zaproponowali ci tyle towaru ile zdołasz wciągnąć?
– Ci, którzy
potępili ignorancję, stali się Erudytami.
Wykluczenie
Erudycji było dla mnie jedynym łatwym wyborem.
To, że nie
jesteś zbyt inteligentna, wiemy wszyscy, ale dzięki za info.
– Ci, którzy
potępili dwulicowość, stworzyli frakcję Prawości.
Nigdy nie
lubiłam Prawych.
Z wzajemnością.
–Ci, którzy
potępili egoizm, stali się Altruistami.
Potępiam
egoizm. O, tak.
Hell yes.
Oh yissssss…
– A ci,
którzy potępili tchórzostwo, są Nieustraszonymi.
Ale ja
przecież nie jestem wystarczająco bezinteresowna.
Żeby potępiać
tchórzostwo? To do tego trzeba bezinteresowności? Zaciekawiłaś mnie.
Już
szesnaście lat próbuję i wciąż mi nie wychodzi. Drętwieją mi nogi, jakby powoli
obumierały.
Oczywiście
drętwienie nóg wynika bezpośrednio z tego, że nie jesteś bezinteresowna. Seems
legit.
…
Chociaż
właściwie racja. Gdybyś była Prawdziwą Altruistką, to nie czułabyś własnych
nóg, lecz Wspólne Nogi Absolutu.
Zastanawiam
się, jak będę szła, kiedy wyczytają moje nazwisko.
Czyżbyśmy wracali
do dyskusji o Ministerstwie Głupich Kroków?
– Pracując
wspólnie, pięć frakcji przez wiele lat żyło w pokoju, aż do dziś! MWAHAHAHAHAHAHAHA!!!!!
a każda z nich wnosiła swój wkład w życie społeczeństwa. Dzięki Altruizmowi
mamy bezinteresownych administratorów;
Nie zapominaj o
ochotnikach! Chyba że w tym świecie to synonimy…
Prawość dała
nam solidnych i godnych zaufania instruktorów w dziedzinie prawa;
Po co wam prawo
jak macie frakcje?
Erudycja inteligentnych
nauczycieli i badaczy; Serdeczność pełnych współczucia doradców oraz
opiekunów;
Nieustraszoność obronę przed zagrożeniami, zarówno wewnętrznymi, jak i
zewnętrznymi.
A jakie są te
zagrożenia, co? Przecież wszystkie frakcje są takie milusie. A poza Chicago
chyba nic nie ma, bo gdyby było wymagałoby rozbudowanego i przekonującego
świata przedstawionego, a tego przecież nie chcemy, nieprawdaż? Katniss,
zgodzisz się ze mną?
Zgadza się.
Jednak
oddziaływanie każdej frakcji nie ogranicza się tylko do tych sfer. Nawzajem dajemy
sobie znacznie więcej, niż można by to odpowiednio podsumować. W naszych
frakcjach odnajdujemy sens, odnajdujemy cel, odnajdujemy życie.
Pachnie mi to
potężną ideologiczną sektą, ale nie przeszkadzajcie sobie.
Myślę o
motcie, które przeczytałam w podręczniku historii frakcji: „Frakcja ponad
krwią”.
Oczywiście to
wszystko, o czym mowa, nie nosi ŻADNYCH znamion politycznej ideologii.
– Przede
wszystkim jesteśmy członkami frakcji, dopiero potem należymy do rodziny. Czy to
w
porządku?
Bez nich nie przetrwalibyśmy – dodaje Marcus.
Cisza, jaka
nastaje po tych słowach, jest cięższa od innych chwil ciszy.
To przez te
wszystkie kilosy, którymi Marcus naszpikował swoją wypowiedź.
Ciężka od naszego największego lęku, większego
nawet od strachu przed śmiercią: lęku przed bezfrakcyjnością.
Boicie się, bo nie
jesteście w stanie ogarnąć swoimi małym wspólnym mózgiem ogarnąć idei
jednostki, która ma możliwość samostanowienia.
Marcus mówi
dalej.
– Dlatego
dzisiejszy dzień jest dniem szczęśliwego wydarzenia. To dzień, kiedy
przyjmujemy
naszych
nowicjuszy, którzy wspólnie z nami będą pracować, aby ulepszyć społeczeństwo,
aby
ulepszyć
świat.
Albo staną się
bezfrakcyjnymi. I będą się świetnie bawić.
Rozbrzmiewają
oklaski. Są jakby stłumione. Próbuję stać całkiem bez ruchu, bo kiedy kolana mi
drętwieją i
ciało sztywnieje, to się nie trzęsę.
Marcus
odczytuje pierwsze nazwiska,
Czyli ostatnie,
zgodnie z waszą pokrętną tradycją?
Żadna tradycja,
zrobili wyjątek w tym roku, bo przecież na sali mamy miłościwie nam panującą
Królową Dramy.
ale nawet
nie rozróżniam sylab.
Bo nie
urodziłaś się w Erudycji.
Skąd będę
widziała, że wyczytał moje?
Spokojnie,
wszyscy popatrzą na Ciebie groźnym wzrokiem.
Jeden po
drugim szesnastolatki wychodzą z kręgu i idą na środek sali.
To brzmi tak jakby
tam były same dziewczyny…
W sumie to by
nawet pasowało do stężenia dramy.
Pierwsza
dziewczyna
As I said.
wybiera
Serdeczność, frakcję, z której pochodzi. Patrzę, jak krople jej krwi spadają na
ziemię w
misie i jak
potem samotnie staje za krzesłami, na których siedzą członkowie jej frakcji.
A tak w ogóle
to dlaczego Serdeczność = ziemia? Daliby już ten ser.
Na sali nie
ustaje ruch, cały czas wyczytywane są nowe nazwiska, cały czas nowe osoby
podejmują
decyzje(!!!).
Nowe noże, nowe wybory.
Ciekawe jak sobie
radzą osoby, które na teście wykazały niechęć do noży…
Tną się serem…?
Rozpoznaję
większość z tych osób, ale wątpię, żeby one mnie znały.
Na pewno nie,
przecież dla wszystkich jesteś tylko szarą Altruistką. Nikt nie ma pojęcia o
Twoim przebogatym życiu wewnętrznym.
Też wolałabym żyć
w tej niewiedzy.
– James
Tucker – wywołuje Marcus.
James Tucker
z Nieustraszonych jest pierwszym, który się potyka, gdy podchodzi do mis.
Potem dzieje się
to już nagminnie.
Wyrzuca
przed siebie ramiona i odzyskuje równowagę, nie upada. Twarz mu czerwienieje.
Szybko
wychodzi na
środek sali. Kiedy tam staje, wędruje wzrokiem od misy Nieustraszoności do misy
Prawości.
Pomarańczowe płomienie unoszą się coraz wyżej, a od szkła odbija się niebieskie
światło
lamp.
Marcus
podaje mu nóż. James bierze głęboki wdech – patrzę, jak unosi mu się pierś – i
robiąc
wydech,
chwyta ostrze. Potem, wzdrygając się, przesuwa nim po wnętrzu dłoni, wyciąga
ramię na
bok. Krew
spada na szkło. On pierwszy opuszcza swoją frakcję. Z części sali zajmowanej
przez
Nieustraszonych
dochodzą szmery, a ja wbijam wzrok w podłogę.
Od teraz
widzą w nim zdrajcę.
I cała piękna
idea wolności wyboru okazuje się tylko pustym frazesem.
Nie, no bo oni
mają wybór, ale muszą ponieść jego konsekwencje. A konsekwencją zamiany frakcji
jest to, że w twojej rodzimej cię znienawidzą.
A w nowej
zawsze będziesz kimś obcym… Kusząca perspektywa.
Rodzina
Tuckera, z Nieustraszoności, za półtora tygodnia, w Dzień Odwiedzin, będzie
mogła spotkać się z synem w siedzibie jego nowej frakcji, ale nie zrobi tego.
Bo ją porzucił.
To po cholerę
organizować taki dzień?
Żeby zdrajcy
mogli poczuć ciężar swojej winy.
Nieobecność
Jamesa będzie prześladować ich dom, on sam stanie się wolną przestrzenią,
której nie zdołają zapełnić. A potem minie jakiś czas i dziura zniknie, jak
wtedy, kiedy usuwa się jakiś organ, a soki ciała zajmują pozostałe po nim
miejsce.
Jakie soki mogą
wypełnić pustkę po usuniętym mózgu?
Przypomnij mi,
dziecinko, co miałaś z biologii.
Ludzie nie potrafią długo znosić pustki. Caleb
Prior.
Jest przykładem
tego jak nie można znosić pustki?
Caleb po raz
ostatni ściska moją dłoń i gdy odchodzi, rzuca mi przez ramię długie spojrzenie.
Jest takie
długie, że zanim doleciało do bohaterki Caleb zdążył już cztery razy wybrać.
Patrzę, jak
stopy brata przesuwają się ku środkowi Sali, a ręce spokojnie przyjmują nóż od
Marcusa.
Jedna dłoń zręcznie przyciska nóż do drugiej. Potem Caleb stoi, krew wypełnia
mu
wnętrze
ręki, a usta się napinają.
Będziesz nam
opowiadać co się dzieje z wszystkimi częściami ciała Caleba? Średnio mnie
obchodzi jego wątroba…
Robi wydech.
Potem wdech
To niesamowite.
i wysuwa
rękę nad misę Erudycji. Jego krew kapie do wody, pogłębiając jej czerwień.
Słyszę
szepty, coraz głośniejsze, które stają się krzykami oburzenia. Ledwie potrafię
jasno
myśleć. Mój
brat, ten mój bezinteresowny brat, on zmienia frakcję? Mój brat, urodzony do
Altruizmu –
zostanie Erudytą?
Dlaczego urodzony
do altruizmu? Czyżbyś wierzyła w predestynację?
Ale widzisz?
Przynajmniej masz już przetarty szlak.
Kiedy
zamykam oczy, widzę stos książek na biurku Caleba i jak po teście
przynależności
przesuwa po
nogach drżącymi rękami. Dlaczego nie wpadłam na to, kiedy wczoraj mi radził,
żebym
myślała o sobie, że kieruje to także pod własnym adresem?
Bo masz IQ ameby?
Przyglądam
się zgromadzonym Erudytom – na ich twarzach pojawiają się zadowolone
uśmiechy,
szturchają się. Altruiści, zwykle tacy spokojni, rozmawiają półgłosem pełnym
napięcia i
patrzą na
drugą stronę sali, na frakcję, która stała się naszym wrogiem.
Deception (An outrage!)
Disgrace (For shame!)
He asked for trouble the moment he came…
Kto wie z
jakiego filmu łapka w górę!
Ja wiem! JA!
–
Przepraszam! – odzywa się Marcus, ale tłum go nie słyszy.
Oto prawdziwy
Altruista! Przeprasza nawet, gdy nie jest winien.
– Proszę o
ciszę! – krzyczy.
Robi się
cicho, nie licząc jakiegoś brzęczenia.
To oburzające! Jak
cokolwiek może brzęczeć w TAKIEJ chwili?
Słyszę swoje
nazwisko, wzdrygam się i ruszam przed siebie. W połowie drogi do mis jestem
pewna, że
wybiorę Altruizm. Teraz to widzę. Widzę siebie, jak nosząc szaty Altruizmu,
staję się
kobietą, jak
wychodzę za brata Susan, Roberta, a w weekendy pracuję społecznie.
Tylko w
weekendy?
Właśnie, dlaczego
tak bardzo skupiasz się na sobie?
Widzę spokój
rutyny, ciche wieczory przy kominku, pewność, że będę bezpieczna, a jeśli nawet
nie bardzo dobra, to i tak lepsza niż teraz.
Zdaję sobie
sprawę, że dzwoni mi w uszach.
O co zakład, że
boChaterka zaraz odstawi jakiś cyrk?
Patrzę na
Caleba, który stoi za Erudytami. Odwzajemnia spojrzenie i lekko pochyla głowę,
jakby
wiedział, o czym myślę, i się ze mną zgadzał.
Masz aż jednego
sojusznika! Brawo ty!
Stawiam
kroki już mniej zdecydowanie. Jeśli nawet Caleb nie nadaje się do Altruizmu, to
jak ja mogę się nadawać?
10…
Ale czy mam
wybór, teraz, kiedy nas opuścił i zostałam tylko ja? Nie dał mi innej
możliwości.
9…
Zaciskam
zęby. Będę tym dzieckiem, które pozostanie. Muszę to zrobić dla rodziców.
Muszę.
8…
Marcus
podaje mi nóż. Spoglądam mu w oczy – mają taki dziwny ciemnoniebieski kolor – i
biorę
ostrze.
7…
Marcus
skłania głowę, odwracam się w stronę mis.
6…
Po lewej mam
zarówno ogień Nieustraszoności, jak i kamienie Altruizmu, jedno przede mną, a
drugie za mną.
5…
W prawej
ręce trzymam nóż, czubkiem dotykam wnętrza dłoni.
4…
Zgrzytając
zębami, przeciągam nim po skórze.
3…
Piecze, ale
ledwie to zauważam.
2…
Przyciskam
obie ręce do piersi, a kiedy wypuszczam powietrze, drżę.
1…
Otwieram
oczy i gwałtownie wyciągam ramię.
Moja krew
kapie na dywan między misami.
BUM!!!
Czy to znaczy, że
wybierasz bezfrakcyjność? To byś mnie zaskoczyła.
Potem z
jękiem, którego nie potrafię stłumić, przesuwam rękę do przodu, a krew syczy na
węglach.
Jestem samolubna. Jestem odważna.
O kurczę. A tu
mnie zaskoczyłaś.
Rozdział 6
Wbijam wzrok
w podłogę i staję za nowicjuszami, który urodzili się jako Nieustraszeni. Tymi,
którzy
wybrali powrót do swojej frakcji. Wszyscy są ode mnie wyżsi i dlatego, nawet
gdy
podnoszę
głowę, widzę tylko ramiona okryte czarnymi ubraniami. Kiedy ostatnia dziewczyna
dokonuje
wyboru – decyduje się na Serdeczność – czas już wychodzić.
To co tylko nasza
wariatka zdecydowała się przenieść do nieustraszonych?
Pierwsi
ruszają Nieustraszeni.
Ach, tacy
wspaniali…
Ale chwila, czy
to ten moment, w którym bohaterka przestanie wychwalać zalety frakcji
Altruistów? Wkurzało mnie, ale chyba będę za tym tęsknić. Zakończył się pewien
etap. [*]
Mijam
mężczyzn i kobiety w szarych strojach, którzy byli moją frakcją, i z determinacją
wpatruję się w tył czyjejś głowy.
Ale jeszcze
muszę chociaż raz popatrzeć na rodziców. Zerkam przez ramię i od razu tego
żałuję.
Oczy ojca
płoną, patrzy na mnie oskarżycielsko. Kiedy czuję żar, też za oczami, myślę
najpierw, że
jakoś mnie
podpalił, ukarał za to, co zrobiłam.
Meee?
Ten gif nigdy
mi się nie znudzi.
Ale to co innego, po prostu chce mi się
płakać.
Och, dzięki,
uspokoiłaś mnie.
A moja matka
obok niego się uśmiecha.
Chyba nie jest do
końca świadoma co się dzieje. Albo właśnie powiedziała „A nie mówiłam?” – nic
tak nie cieszy jak mieć rację gdy inni się mylą.
A może jakoś
zaiwaniła towar tym z Serdeczności?
Ludzie za
mną pchają mnie do przodu, oddalam się od rodziców, którzy wychodzą jako
ostatni.
Może nawet
zostaną dłużej, żeby sprzątnąć krzesła i wyczyścić misy.
O, jednak nie
omieszkałaś nam przypomnieć o wspaniałości Altruistów. Pospieszyłam się z tym
zniczem.
Zerkam do
tyłu, żeby odnaleźć Caleba w tłumie Erudytów. Jest wśród innych nowicjuszy,
mocno trzyma dłoń chłopaka, który też zmienił frakcję – był w Serdeczności.
Idą parami i
trzymają się za łapki? Czyli nowicjat to takie przedszkole dla 16-latków?
Swobodny
uśmiech brata to oznaka zdrady. Ściska mnie w dołku, odwracam się. Skoro to dla
niego takie łatwe, dla mnie też powinno być łatwe.
Spoglądam na
chłopaka po lewej – wcześniej Erudytę – teraz jest taki blady i zdenerwowany,
jak chyba ja
jestem. Cały czas się dręczyłam, którą frakcję wybrać, ale myślałam co się
stanie, jeśli
zdecyduję
się na Nieustraszonych. Co mnie czeka w ich siedzibie?
Będą chcieli
podać Cię na uroczystą kolację. To będzie test: albo jesteś na tyle
nieustraszona, że nie boisz się gotowania, albo wypad.
Pamiętaj, że nie
możesz czuć niechęci do noży.
Najpierw
denerwowała się tym, że musi dokonać wyboru, a teraz dręczy się tym, że
DOKONAŁA wyboru. Takiej to nie dogodzisz.
Tłum
Nieustraszonych nie idzie do wind, ale na schody. Myślałam, że tylko Altruizm z
nich
korzysta.
Widzisz, nie
miałaś pojęcia, jakich niebezpiecznych rzeczy dokonujesz.
Potem ktoś
zaczyna biec. Wszędzie dookoła słyszę krzyki, nawoływania i śmiech, dziesiątki
dudniących
stóp wybijają różne rytmy. Dla Nieustraszonych zejście po schodach nie jest
aktem
bezinteresowności.
To akt dzikości.
Mój Boże, nie
tylko ludziom z Serdeczności wycinają mózgi.
Nie, ich po prostu
szprycują hormonami.
– Co się
dzieje, do cholery?! – woła ten chłopak obok mnie.
- Ja też nie
wiem, ale chyba właśnie stałeś się moją ulubioną postacią w tej książce, drogi
nieznajomy!
Po prostu
kręcę głową i biegnę.
Ach, nasza
boChaterka, tak dzika…
Kiedy
docieramy na parter, tracę już oddech, a Nieustraszeni wypadają przez wyjście.
Na zewnątrz powietrze jest ostre i zimne, a niebo pomarańczowe od zachodzącego
słońca. Odbija się w czarnych szybach Bazy.
Nieustraszeni
rozbiegają się po ulicy, blokują pas autobusu, ruszam sprintem i dołączam z
tyłu
do tłumu.
Kiedy tak pędzę, znikają moje rozterki. Dawno nie biegałam.
Zawsze
poruszałaś się krokiem pełnym godności.
Altruizm
zniechęca do robienia czegoś tylko dla własnej przyjemności – a teraz właśnie
coś takiego robię: płuca mi płoną, mięśnie palą,
To kwestia
tego, że ojciec podpalił Cię swoim niezadowoleniem. Czy jakoś tak.
Dla przyjemności
skazałaś się na śmierć przez podpalenie? Skoro jesteś taką masochistką, trzeba
było zostać w altruizmie i cierpieć.
czuję dziką
rozkosz niepohamowanego pędu. Podążam za Nieustraszonymi przez ulice, mijam
skrzyżowania i wreszcie słyszę znajomy odgłos: gwizd pociągu.
– O, nie –
mamrocze chłopak z Erudycji. – Mamy wskoczyć na to coś?
– Tak –
odpowiadam zdyszana.
-Na dach
pędzącego pociągu? No, chyba sama nieustraszoność nie wystarczy, potrzeba
czegoś jeszcze: KONDYCJI I KRZEPY.
Dobrze, że
tyle czasu przyglądałam się Nieustraszonym, kiedy przyjeżdżali do szkoły.
Czyli jednak na
coś Ci się przydało. Dobrze wiedzieć.
To tak jak
powiedzieć: „Jestem świetnie wyszkolonym komandosem, bo oglądałem wszystkie
filmy o Rambo.”
Phi, przecież
to banalnie proste:
Tłum rozciąga
się w długą linię. Pociąg sunie w naszą stronę po stalowych szynach,
Po czym to
rozpoznałaś?
jego światła
błyszczą, gwizdek wyje gwiżdże. Drzwi wagonów są otwarte, żeby Nieustraszeni
wskoczyli do środka.
Miało być na
dach!
Idą na łatwiznę.
I robią to,
jeden za drugim, aż wreszcie zostają tylko nowicjusze. Ci urodzeni w
Nieustraszoności
przyzwyczaili
się do podobnych wyczynów, więc po chwili poza pociągiem są tylko przybysze z
innych
frakcji.
Nie zdążycie,
trololo.
Wraz z
kilkoma innymi ruszam do przodu, zaczynam biec.
A co robiłaś do
tej pory?
Przemierzamy
kilka kroków równolegle do wagonu i skaczemy. Nie jestem taka wysoka ani silna
jak niektórzy, dlatego nie mogę sama dostać się do środka. Trzymam uchwyt obok
drzwi i uderzam barkiem o wagon, drżą mi ramiona, aż wreszcie łapie mnie jakaś
dziewczyna z Prawości i wciąga do środka.
Już nie z
Prawości, zapomniałaś? Ceremonia wyboru, takie tam?
Ona szufladkuje
ludzi według pochodzenia! To niedopuszczalne!
Dziękuję
jej, sapiąc.
-Sap, sap, sap.
-Jasne, nie ma
sprawy. <3
BoCHaterka tak
bardzo utożsamia się z lokomotywą.
Słyszę krzyk
i oglądam się przez ramię. Wysoki rudy chłopak z Erudycji wymachuje rękami,
próbując
złapać się pociągu. W wejściu stoi dziewczyna z Erudycji, wychyla się, żeby
chwycić
kolegę za
rękę. Wysila się, ale został za daleko z tylu. Kiedy się oddalamy, pada obok
torów na
kolana i
chowa twarz w dłoniach.
Czuję się
nieswojo. Właśnie oblał nowicjat Nieustraszonych.
Ciekawe jak
taki nowicjat wygląda w Altruizmie.
W altruizmie
musisz naraz pomóc nieść zakupy dziesięciu staruszkom i jeszcze w między czasie
zdjąć małego kotka z drzewa.
Teraz jest
bezfrakcyjny. To się może zdarzyć w każdej chwili.
To może jednak
jakieś rytualne składanie nowicjuszy w ofierze? Proszę?
Ależ proszę:
Dzięki <3
Poker face słońca bardzo mnie ujął.
– Nic ci nie
jest? – pyta żywiołowo dziewczyna z Prawości, ta która mi pomogła. Jest wysoka,
ma
ciemnobrązową skórę i krótkie włosy. Ładna. Kiwam głową.
Kiwasz głową
bo:
a) nic Ci nie
jest
b) coś Ci jest
c) dziewczyna
jest ładna
???
– Jestem
Christina. – Wyciąga do mnie rękę.
Dawno nie
podawałam nikomu ręki.
Właściwie to
przed chwilą, kiedy to ta sama dziewczyna pomogła Ci wspiąć się do pociągu, ale
nie czepiam się. Wiem, że masz krótką pamięć.
Altruiści,
kiedy się witają, na znak szacunku pochylają głowy. Niepewnie chwytam jej dłoń
i potrząsam nią dwa razy.
Ale nie jesteś
tak wzruszająca jak Pan Tumnus, nie wyobrażaj sobie za dużo.
Mam
nadzieję, że nie ściskam ani za mocno, ani za słabo.
Możesz zawsze
zapytać czy dobrze ci idzie.
– Beatrice.
Uhu! Trillian,
przypomnisz mi, który raz pojawia się imię boChaterki?
Do czwartego
rozdziału 3. W piątym chyba w ogóle.
– Wiesz,
dokąd jedziemy? – Dziewczyna musi przekrzykiwać wiatr, który z każdą chwilą
coraz
mocniej
wieje przez otwarte drzwi.
To… Może je
zamkniecie? Czy to objaw tchórzostwa?
Pociąg
przyspiesza. Siadam. Jeśli będę niżej, łatwiej zachowam równowagę.
Padnij!
Albo się zagrzeb w
deskach podłogi.
Christina
patrzy na mnie i unosi brwi.
-Boże, ona
siadła. Chyba jest jakaś nienormalna.
– Szybki
bieg pociągu to silny podmuch – mówię. – Silny podmuch to znaczy, że można
wypaść.
Siadaj.
Christina
zajmuje miejsce obok mnie. Przesuwa się do tyłu, żeby oprzeć o ścianę.
– Jak się
domyślam, teraz jedziemy do głównej siedziby Nieustraszonych – odpowiadam. –
Ale
nie wiem,
gdzie to jest.
– A ktoś w
ogóle wie? – Christina kręci głową, śmieje się. – Tak jakby wyskakiwali z
dziury w
ziemi, czy
coś w tym rodzaju.
Żarcik
kosmonaucik, hoho.
Potem przez
wagon przelatuje podmuch, uderza w resztę przybyszów z innych frakcji,
wpadają na
siebie. Widzę, że Christina się śmieje, ale jej nie słyszę. Mnie też udaje się
uśmiechnąć.
Nad moim
lewym ramieniem pomarańczowe światło zachodzącego słońca odbija się od
szklanych
gmachów. Dostrzegam majaczący daleko rząd szarych budynków, które kiedyś były
moim domem.
Dzisiaj
kolej Caleba na zrobienie kolacji. Kto zajmie jego miejsce – matka czy ojciec?
Nikt. Jesteście
egoistami, więc wasi rodzice umrą z głodu.
Sądzę, że już się
zdążyli pobić o to kto zmywa.
A kiedy zaczną
sprzątać jego pokój, co tam znajdą? Wyobraziłam sobie książki upchnięte między
szafą a ścianą, książki pod materacem, książki w szufladzie na bieliznę, w wazonie z
kwiatami, pod podłogą, w szparach w ścianie, w poszewce na poduszkę.
Pragnienie wiedzy wypełniające każdy ukryty zakamarek.
Coś się wam chyba
w mieszkaniu zalęgło.
A w Altruizmie
czytanie było zabronione?
Oczywiście.
Jedynym dopuszczalnym hobby w altruizmie jest gapienie się w ścianę i łączenie
umysłem z Absolutem.
A to skąd się
tutaj wzięło?
Czy zawsze
wiedział, że wybierze Erudycję? A jeśli tak, dlaczego tego nie zauważyłam?
Może dlatego,
że zawsze byłaś skupiona wyłącznie na swoim przebogatym życiu wewnętrznym?
Cynders nie
wmówisz mi, że boCHaterka KIEDYKOLWIEK zainteresowała się życiem swojej flory
bakteryjnej.
Pewnie nie, ale
ona przecież nie ma flory bakteryjnej, tylko jakieś wewnętrzne soki, czy coś
tam.
Ale z niego
dobry aktor. Od tej myśli robi mi się niedobrze, bo chociaż też opuściłam
rodzinę,
przynajmniej
nie wychodziło mi udawanie. Przynajmniej wszyscy wiedzieli, że nie jestem
bezinteresowna.
A może nie
wiedzieli? Może byli tak tępi i krótkowzroczni, że tego nie zauważali?
Zamykam
oczy, wyobrażam sobie matkę i ojca, jak siedzą w ciszy przy kolacji. Kiedy o
nich
myślę,
ściska mnie za gardło jakaś resztka ofiarności, a może samolubność, bo wiem, że
już nigdy
nie będę ich
córką?
Me?
Teraz jest córką
swojej frakcji! Ein Fratkion! Ein Reich! Ein Volk!
– Wyskakują!
Unoszę
głowę. Boli mnie szyja. Co najmniej pół godziny siedziałam skulona, oparta
plecami o
ścianę,
wsłuchując się w wycie wiatru i patrząc, jak miasto rozmazuje się obok nas.
Ależ ten czas
szybko leci, gdy się człowiek dobrze bawi.
Nawet nie
zauważyła, że powinna zmienić pozycję.
Wychylam
się.
Chłopak,
który krzyczy, ma rację.
A już miałam
nadzieję, że żartuje.
Ach, to
tutejsze poczucie humoru… Ubawia do łez.
Kiedy pociąg
mija jakiś dach, z wagonów przed nami wyskakują Nieustraszeni. Tory są na
wysokości szóstego piętra.
Kto połamie
nogi ten oblewa nowicjat!
Na myśl, żeby
skakać z jadącego pociągu na dach, ze świadomością, że między jego krawędzią
a torami
jest szczelina, aż mnie mdli.
Czyżbyś wybrała
złą frakcję?
Wstaję i
wlokę się na drugą stronę wagonu, gdzie w szeregu stoją pozostali, którzy
zmienili frakcję.
– Czyli że
my też musimy skakać – mówi jakaś dziewczyna z Prawości. Ma duży nos i krzywe
zęby.
Czy w związku z
tym już jej nie lubisz?
Oczywiście!
Brzydkie bohaterki nie mają racji bytu w takich książkach, chyba że jako złe
wredoty.
– Super –
odpowiada chłopak, też z Prawości. – Bo widzisz, Molly, to po prostu ma sens.
Molly? Co ty tu
robisz?
Wracaj do domu,
jesteś pijana, a tam dzieci i mąż czekają.
Skakanie z
pociągu na dach.
– Peter, na
tym właśnie polega to, do czego się zapisaliśmy – zauważa dziewczyna.
Bo odwaga
polega wyłącznie na skakaniu z wysokości.
Dlaczego ten
świat jest taki płytki?
Życiowe plany
pingwina, który kiedyś odwiedził moich simów, są bogatsze.
– Dobra, ja
tego nie robię – mamrocze za mną jakiś chłopak z Serdeczności. Ma oliwkową skórę
i brązową
koszulę. I tylko on opuścił Serdeczność.
Och, bo to taka
fantastyczna frakcja.
Chociaż mam
wrażenie, że im głębiej ją poznać, tym bardziej przypominałaby ankh-morporską
gildię błaznów.
Policzki
lśnią mu od łez.
Wszyscy z Serdeczności
to mięczaki.
Za mało obcują z
Absolutem [niech ktoś mnie powstrzyma!]
Ewentualnie
płacze, bo zdał sobie sprawę, że ominie go wieczorna porcja koki, czy co tam
biorą.
W Serdeczności
Hera, koka, hasz, LSD (ta zabawa po nocach się śni); w Altruizmie Absolut… Co
czeka boChaterkę w Nieustraszoności?
– Musisz
skoczyć – przekonuje Christina – albo oblejesz. No dalej, wszystko będzie
dobrze.
– Nie, nie
zrobię tego! Wolę być bezfrakcyjny niż martwy! – Kręci głową. W jego głosie
słychać
panikę.
Ciągle kręci głową i wpatruje się w dach zbliżający się z każdą sekundą.
– Nie
zgadzam się z nim. Wolałabym nie żyć, niż być taka pusta w środku jak
bezfrakcyjni.
„Bo po co żyć
skoro nie czujesz, że żyjesz?”
Nie zmusisz
go. – Zerkam na Christinę.
To była
wypowiedź naszej kochanej boChaterki? A co ona taka radykalna nagle?
Dołączyła do
skino-punko-kibolo-metalowców. Czego się spodziewałaś?
Szeroko
otwiera brązowe oczy i zaciska wargi tak mocno, że aż zmieniają kolor. Podaje
mi rękę.
– Dawaj –
mówi. Unoszę brwi, patrzę na jej dłoń, już mam powiedzieć, że nie potrzebuję
pomocy, ale
ona dodaje: – Ja po prostu... nie dam rady tego zrobić, jak mnie ktoś za sobą
nie
pociągnie. Liczę na
miękkie lądowanie. Hehehe.
Chwytam jej
rękę i stajemy na krawędzi wagonu. Kiedy jesteśmy obok dachu, odliczam.
– Raz...
dwa... trzy!
Na „trzy”
wyskakujemy.
A ja myślałam, że
na „dwa”…
Chwila
nieważkości
O nie moja droga,
o nie moja droga! Podczas spadania nie znajdujesz się w stanie nieważkości!
Gdybyś była wewnątrz spadającej windy, to owszem. Ale nie luzem!
i stopy
uderzają o płaską powierzchnię, czuję ukłucie bólu w łydkach, po twardym
lądowaniu padam na dach jak długa, pod policzkiem czuję żwir.
Ciekawe pokrycie
dachu.
Puszczam
dłoń dziewczyny. Śmieje się.
Znamy ją ledwie
od kilku akapitów, a ona śmiała się już chyba ze trzy razy. Coś mi się widzi,
że wcale nie pochodzi z Prawości.
– To było
fajne – mówi.
Christina
będzie pasowała do Nieustraszonych, którzy poszukują nowych wrażeń. Ocieram
policzek ze
żwiru. Poza tamtym chłopakiem z Prawości wszystkim nowicjuszom udaje się
dotrzeć
na dach.
Czyli nawet
kolega z Serdeczności skoczył? Brawa dla tego Pana.
Molly, ta z
krzywymi zębami, z Prawości, krzywi się
Bo ma krzywe zęby!
…
Rany, jaki suchar…
Co ja sobą reprezentuję <face palm>
i trzyma za
kostkę, a Peter, chłopak o lśniących włosach z Prawości, uśmiecha się z dumą.
Włosy z
Prawości? To jakiś rodzaj peruki?
Wykonane z włókna
szklanego.
Na pewno
wylądował na równych nogach.
Eee…
Jeżeli masz na
myśli to, że wylądował na PROSTYCH nogach, to nie wiem z czego jest taki
zadowolony. Mógł się nabawić uszkodzeń miednicy itd.
Potem słyszę
jęk. Odwracam głowę, jakaś dziewczyna z Nieustraszoności stoi na krawędzi
dachu,
patrzy w dół i krzyczy, jest za nią chłopak, też Nieustraszony, i trzyma ją w
pasie, żeby nie
spadła.
Czuję się
zbombardowana ilością przecinków w tym zdaniu.
W ogóle
złożoność tego zdania jest przytłaczająca.
– Rita.
Rita, uspokój się. Rita...
- !@#$%^&*(),
debilu! Wiem jak mam na imię!
Wstaję i
patrzę za brzeg dachu. Na chodniku pod nami ktoś leży – dziewczyna, ramiona i
nogi
ma
powyginane pod dziwnymi kątami,
Czy 67,4° jest wystarczająco dziwnym kątem?
włosy
rozsypane wokół głowy przypominają wachlarz.
Czuję ucisk
w dołku, spoglądam na tory. Nie wszystkim się udało. Nawet Nieustraszeni nie
mogą
czuć się
bezpiecznie.
Rita opada
na kolana, szlocha. Odwracam się. Im dłużej na nią patrzę, tym bardziej chce mi
się
płakać, a
przecież nie mogę rozpłakać się przed nimi wszystkimi.
Oj tam, wielka
rzecz.
Powtarzam
sobie z największą surowością, na jaką mogę się zdobyć, że tutaj tak właśnie
jest.
Robimy
niebezpieczne rzeczy i czasem ktoś ginie.
Ludzie
umierają, a my idziemy dalej, żeby znowu narazić się na niebezpieczeństwo.
Rzeczywiście,
ten podział na frakcje jest baaaaaardzo dobrym rozwiązaniem. Ciekawa jestem,
kto będzie bronił waszego państwa, gdy wszyscy Nieustraszeni pozabijają się na
tysiąc dziwnych sposobów.
Jak to kto?
Przecież ochotników nie tak trudno znaleźć.
Aaa, racja…
„Ochotników”! Wolno kojarzę.
Im szybciej
zapamiętam tę lekcję, tym więcej mam szans, że przetrwam nowicjat. Bo już nie
jestem taka pewna, że go przetrwam.
No coś Ty, jak
na razie fantastycznie Ci idzie.
Mówię sobie,
że teraz policzę do trzech, a gdy skończę, pójdę przed siebie.
A nie mogłabyś
tego zrobić od razu? Co ty masz z tym liczeniem do trzech?
Raz.
Przypominam sobie ciało dziewczyny na chodniku i przechodzi mnie dreszcz. Dwa.
Słyszę szloch Rity i uspokajające słowa mruczane przez stojącego za nią
chłopaka. Trzy. Wydymam wargi.
<puff!>
Odchodzę od
Rity i krawędzi dachu.
Boli mnie
łokieć. Podnoszę rękaw i kiwam głową. Zdarłam sobie trochę skóry, ale nie
krwawię.
Żadnych
strasznych ran? Jestem zawiedziona.
– Och!
Skandal!
Cynders, popatrz,
ludzie w książce się z tobą zgadzają.
Dziękuję,
dziękuję, dziękuję! Pragnę pokoju na świecie!
…
Ach, ta
popularność…
Sztywniaczka
pokazuje gołą skórę!
Chyba raczej jej
brak, skoro jej ją zdarło.
Podnoszę
głowę. „Sztywniacy” to przezwisko nadane Altruistom, a ja jestem tutaj jedyna z
tej
frakcji.
Peter pokazuje na mnie, uśmiecha się złośliwie. Słyszę rechot. Policzki mi
płoną, puszczam
rękaw, który
opada z
trzaskiem jak zamykana płyta nagrobna.
Dum, dum, dum!
Warto zapamiętać tę chwilę, bo oto poznajemy Dracona Malfoya tej książki.
–
Słuchajcie! Mam na imię Max! Jestem jednym z przywódców waszej nowej frakcji! –
woła jakiś
mężczyzna z
drugiej strony dachu. Jest starszy od innych Nieustraszonych, ma głębokie
zmarszczki
na ciemnej skórze i siwe włosy na skroniach.
Dożył siwości? To
zaskakujące. A może przedwcześnie osiwiał.
Stoi na gzymsie
tak swobodnie, jakby to był chodnik. Jak ktoś, kto po prostu nie może spaść i
się zabić.
Wiesz, istnieje
spore prawdopodobieństwo, że tak właśnie
jest. Asekuracja, te sprawy… Albo po prostu jest świetnie wytrenowany.
– Kilka
pięter niżej jest wejście na nasze terytorium. Jeśli nie weźmiecie się w garść
i tam nie zeskoczycie, to się tutaj nie nadajecie.
Co robić, gdy
facewall także nie wystarczy, by opisać moje uczucia?
Nasi
nowicjusze mają przywilej pierwszeństwa.
– Chcesz,
żebyśmy skoczyli z gzymsu? – pyta jakaś dziewczyna z Erudycji.
Niby
inteligentna, a prostego zdania nie rozumie.
Dlatego musiała
opuścić erudycję.
Jest wyższa
ode mnie o kilka centymetrów,
Wszyscy są od
ciebie wyżsi, może rzeczywiście jesteś Calineczką?
ma
mysiobrązowe włosy i duże wargi. Rozdziawia usta.
Rozdziawia,
rozdziawia i rozdziawić nie może.
Nie wiem, dlaczego
ją to tak szokuje.
– Tak. – Max
wydaje się rozbawiony.
Zacna krotochwila
zaiste.
A tam na
dole jest woda w łazience?
Chwila, chwila,
CO???
– Kto wie? –
Unosi brew.
Tłum
zgromadzony przed nowicjuszami pęka na pół
<krraak!>
robi nam
przejście.
A skąd nagle na
tym samym dachu pojawił się jakiś tłum?
Rozglądam
się. Raczej nikt nie rwie się do skakania z dachu. Zgromadzeni patrzą wszędzie,
tylko nie na Maksa. Niektórzy oglądają skaleczenia albo otrzepują ubrania.
Zerkam na Petera. Dłubie w nosie przy zadrapaniu.
Staram się
zachowywać swobodnie.
Tak, właśnie
zamierzam skoczyć z 6. piętra, nie przejmujcie się.
Chce im pokazać
jak jest z niej spoko wyluzowana ziomalka.
Jestem
dumna.
My
też, kwiatuszku.
Kiedyś
wpakuję się przez to w kłopoty, ale dzisiaj dodaje mi to odwagi. Idę w stronę
gzymsu, słyszę za sobą prychnięcia. Max mnie przepuszcza. Docieram do krawędzi
dachu, patrzę w dół. Wiatr szarpie mi ubranie, materiał łopocze. Budynek, na
którym stoję, wyznacza bok placu, otoczonego jeszcze przez trzy inne gmachy.
Doceniamy, że
nawet w takiej chwili jesteś w stanie ze szczegółami opisać nam otoczenie.
Pośrodku
placu w betonie jest ogromna dziura.
Ach, te dokładne i
barwne opisy. „Nad Niemnem” to tylko marna namiastka.
Nie widzę
jej dna.
W tej dziurze
jest pewnie jakaś wielka, miękka poduszka. Gorzej, jeśli sobie nie trafisz.
To ma nas
wyłącznie przestraszyć. Wyląduję bezpiecznie. Tylko ta myśl pozwala mi wejść na
gzyms.
Szczękam zębami.
Czyżbyś miała
stracha?
Już nie mogę
się cofnąć. Nie teraz, kiedy za moimi plecami tyle osób zakłada się, że nie dam
rady. Błądzę dłońmi wokół kołnierzyka i odnajduję guzik. Po kilku próbach
rozpinam wszystkie guziki i ściągam koszulę.
YYYY!
Ekshibicjonistka!
Pod spodem
mam szary podkoszulek. To najbardziej obcisła część mojego ubrania, nikt
jeszcze
mnie w nim
nie oglądał. Zwijam koszulę w kłębek, patrzę przez ramię na Petera. Z całej
siły
rzucam w
niego kulą materiału i zaciskam zęby. Trafiam go w pierś.
Aleś go
zrobiła. Brawo.
Koszula była
wykrochmalona i pewnie wbiła mu się w serce, albo rozcięła go na pół.
Spogląda na
mnie. Słyszę za sobą gwizdy i okrzyki.
Znowu patrzę
na dziurę. Blade ramiona pokrywają mi się gęsią skórką, czuję ucisk w dołku.
Jeśli teraz
tego nie zrobię, nie zrobię nigdy.
Jeśli teraz
tego nie zrobisz, później nie będziesz już musiała.
Z trudem
przełykam ślinę. Nie myślę.
To akurat nie
nowina.
Po prostu
uginam kolana i skaczę.
- Nie było plusku,
kapitanie!
Powietrze
wyje mi w uszach,
<łiuuuuuuuułiiiiiiiiiuuuuuuuuułiuuuuuuuuu!>
kiedy ziemia
pędzi w moją stronę, rośnie i się rozszerza. A może to ja pędzę w stronę ziemi.
Zaiste, oto
jest pytanie! I nawet już nie wiadomo, czy to kwestia dla fizyka czy filozofa.
Wciąż fizyka –
wszystko zależy od punktu odniesienia.
Serce dudni
tak szybko, że aż boli, a uczucie spadania szarpie mnie za żołądek, napinają
się wszystkie mięśnie. Dziura otacza mnie i lecę w ciemność.
Uderzam w
coś twardego. Ustępuje, otula mnie. Uderzenie wydusza ze mnie oddech i teraz
dyszę, żeby
znowu nabrać powietrza. Pieką mnie ramiona i nogi.
To siatka.
Na dnie dziury jest siatka.
No niestety,
tym razem się myliłam.
Patrzę w
górę na budynek i śmieję się, na wpół z ulgą, na wpół histerycznie.
Wiesz, dobrze, że
z tej histerii nie wybuchnęłaś płaczem.
Dygoczę,
zasłaniam twarz dłońmi. Właśnie zeskoczyłam z dachu.
Muszę znowu
stanąć na pewnym gruncie. Kilka rąk wyciąga się do mnie znad krawędzi siatki, więc
chwytam pierwszą, której mogę dosięgnąć, i się podciągam. Potem się zataczam i
pewnie upadłabym twarzą na drewnianą podłogę, gdyby ktoś mnie nie złapał.
Jest w szoku,
właśnie skoczyła z dachu, znajduje się w ciemnej dziurze pod ziemią, ale
zauważyć, że podłoga jest drewniana nadal potrafi.
Ten ktoś
jest młodym mężczyzną, to jego dłoń złapałam.
Wyczuwam tru
loffa.
Ma wąską
górną wargę i pełną dolną.
Oczy
osadzone tak głęboko, że rzęsy aż dotykają skóry pod brwiami. Są
ciemnoniebieskie, w
takim
nierealnym, rozmarzonym, bajkowym kolorze.
Pięknego sobie
znalazłaś amanta, nie ma co.
Na drugim obrazku
wygląda trochę jak smerf, któremu czapka przyrosła do czaszki.
Chwyta mnie
za ramiona, ale puszcza, kiedy wstaję się i prostuję.
To uprzejme z
jego strony.
– Dziękuję –
mówię.
A to uprzejme ze
strony boCHaterki.
Stoimy na
platformie ponad trzy metry nad ziemią. Wokół mamy otwartą przestrzeń jaskini.
Z drewnianą
podłogą.
– Nie do
wiary – odzywa się jakiś głos zza jego pleców. Należy do ciemnowłosej
dziewczyny z
trzema
srebrnymi kółkami w prawej brwi. Dziewczyna uśmiecha się do mnie złośliwie. –
Sztywniaczka
skoczyła pierwsza? Po prostu niesamowite.
I znów
Slytherin dokucza… Ale chwila, przecież nie Gryffindorowi. Kim są Altruiści?
Hufflepuffem?
Na pewno, bo z
Puchonów to nawet w Hogwarcie wszyscy się śmiali.
– Lauren,
ona właśnie dlatego ich opuściła – odpowiada młody mężczyzna. Głos ma niski, dudniący
jak pociąg
– Jak się nazywasz?
– Hm... –
Nie wiem, dlaczego się waham. Ale „Beatrice” po prostu już nie brzmi dobrze.
Nigdy nie
brzmiało.
I tak nikt o tym
nie pamięta.
– Zastanów
się. – Nieznaczny uśmiech krzywi mu wargi. – Drugi raz nie będziesz miała
takiego
wyboru.
Nowe
miejsce, nowe imię. Mogę tutaj urodzić się na nowo.
– Tris –
odpowiadam zdecydowanym tonem.
O! Jeszcze nie
zdążyliśmy przyzwyczaić się do tamtego imienia, a tu już nowe! Mam nadzieję, że
to uda mi się zapamiętać.
–Tris –
powtarza Lauren z uśmiechem. – Cztery, powiedz wszystkim.
Nowe imię boCHaterki
pojawiło się dwa razy w dwóch wersach. Coś czuję, że za szybko się od niego nie
uwolnimy.
Młody
mężczyzna, Cztery, ogląda się za ramię i krzyczy:
Sam sobie
wybrał to imię?
Właśnie też się
zastanawiam.
– Jako
pierwsza skoczyła... Tris!
- Stary, nic nam
to nie mówi! – krzyczy ktoś.
Gdy oczy
przyzwyczajają mi się do ciemności, widzę otaczający mnie tłum. Wiwatuje i
wyrzuca
w górę
pięści, potem w sieć wpada jeszcze jedna osoba. Ciągną się za nią okrzyki.
To jakaś odmiana
ogona jak u komety?
To
Christina.
Wszyscy się
śmieją, ale po śmiechu następują kolejne wiwaty.
Co z tą
Christiną, że gdzie się nie pojawi tam od razu wszyscy się śmieją?
A ty byś się nie
śmiała?
Krystyna,
kochanie! Tęskniłam <3
Cztery
kładzie mi dłoń na plecach.
Czy to nie
zbytnia poufałość, jak na pierwszy dzień znajomości?
Chciałaś
powiedzieć: pierwszy dzień związku.
– Witamy w Nieustraszoności.
***
Sponsorem dzisiejszego odcinka był sir Terry Pratchett.
Co na to Pratchett?
"Patrycjusz
rzucił jeden z tych krótkich, przelotnych uśmieszków, jak zawsze, kiedy chciał
powiedzieć coś, co wcale nie jest śmieszne, a jednak go rozbawiło.
- Veni, vici... Vetinari."
Terry Pratchett "Bogowie, Honor, Ankh-Morpork"