poniedziałek, 24 listopada 2014

Bo umarło, czyli o kolejnych ofiarach przemocy /część II/

W naszych rozważaniach powracamy do cierpień młodej Diletty i niemłodego już Aloisa. W dzisiejszym odcinku czeka Was wartka akcja - pościgi, desperackie ucieczki w ostatniej chwili i wszechobecne wybuchy; słowem wszystko, czego oczywiście w dobrej książce nie może zabraknąć.
Zapraszamy do lektury!



Alois
Cholera. Cholera. Cholera!
Kto to widział się tak wyrażać? A nie lepiej powiedzieć „motyla noga”…?
Ktoś tu ma odrobinkę ograniczone słownictwo, ale tylko odrobinkę.
Zobaczyła mnie… Zobaczyła! Ale dlaczego? Jako Lilim
UWAGA, UWAGA
Teraz wszyscy czytelnicy powinni chylić czoła przed oczytaniem aŁtorki.
Lilim to, jak podają Internety, w mezopotamskiej demonologii wrogi nocny duch atakujący ludzi. Z kolei w żydowskiej mitologii to po prostu nocny duch.
Co jednak zastanawiające – w obu kręgach kulturowych nie był to lilim lecz lilin. Czyżby pomyłka aŁtoreczki? Niekoniecznie. Zgodnie z żydowskimi wierzeniami Lilim była nocnym duchem, córką innego ducha – Lilith. Według niektórych podań, miałaby ona być żoną Kaina.


Aloisie… Czy jesteś może żoną Kaina?
Dziękuję, nie mam więcej pytań <trzask zamykanych drzwi>
jestem dla ludzi niewidoczny.
Hmm… Czyli jednak nie ma żadnej nadziei, że aŁtoreczka próbowała napisać coś choć troszkę ambitniejszego i przeniosła czas akcji w lata 50. ubiegłego wieku?
Nie?
No dobra, zapomnijcie, że pytałam…
W dodatku… Zerknąłem na floret.
No tak jak zerknąłeś na floret, to już wszystko przepadło.
Oho, przyszło co do czego i od razu wszystko jest do niczego.
Zraniłem ją. Na klindze ciągle błyszczała krew. Dotknąłem ostrza, barwiąc palce na czerwono.

Uporządkujmy fakty. Alois lata po mieście z białą bronią sportową, ewentualnie z taką śmieszną gąbką od ustawiania w niej bukietów. 

Dźga nią Dilettę i prawie ucina jej rękę, chociaż teoretycznie floret nie powinien mieć ostrego końca (zwłaszcza gdy jest gąbką w klatce), a Diletta nie zauważa narzędzia zbrodni chociaż ma ono 1,1 m długości – najpopularniejszy rozmiar floretu jako broni.
Werdykt: jedna ze stron łże.
Ale po co miałaby kłamać?
Żeby ukryć swoją winę!!! (Dlaczego od razu zakładasz, że to D.?)
Przecież ona tak naprawdę nie zderzyła się z Aloisem. Doszliśmy do tego w poprzednim odcinku.
Tego tylko brakowało… A jeśli dowódcy dowiedzą się o owym incydencie? Na bank zabronią mi uczęszczania do Akademii.
O nie! A przecież jesteś takim pilnym uczniem!
Ale to prawda co mówią: lepiej uważaj…
Czy wszyscy dostrzegają to piękne, płynne przejście od lekko archaicznego „owego incydentu” do swojsko nowożytnego i niewyrafinowanego „na bank”?
Przez tę przeklętą dziewczynę o rudawych włosach stanę się jednym z wielu, marnując niezliczone zdolności.
Oczywiście nie chodzi ci o Twoją inteligencję? Jej już nic nie pomoże.
Chodzi ze mną do klasy. Jak się nazywa? Diana? Deirdre?
Na pewno Deirdre. Bo w książkach tego typu bohaterowie NIE SĄ W STANIE wymyśleć takiego imienia jak choćby swojska Daisy.
Dlaczego jak ma lekko rudawe włosy to musi mieć imię z irlandzkiej mitologii?  
Bo Alois jest ksenofobem i nie lubi Irlandczyków.
Nie pamiętam. Kiedy ujrzałem ją pierwszy raz, nie wzbudziła mojego zainteresowania.
Dobra, dobra nie musisz się zgrywać, nikt nie ma do ciebie pretensji. To Imperatyw Blogaskowy albo jak wolisz – przeznaczenie.
No dobra, owszem. Z powodu oczu. Ma różnobarwne tęczówki, brązową i niebieską, jednak nie kryje się za nimi żadna ciekawa historia.
To zaskakujące, ale chyba się z Tobą zgadzam. Ta historia jest absolutnie nieciekawa.
Miałeś nadzieję, że jedno z jej oczu zmieniło kolor po tym jak zalała je kwasem, albo ugryzł ją zmutowany wyrak, a tu się okazało, że to tylko rzadka mutacja genetyczna. Nuuuudy…
W przeciętności może konkurować z innymi mieszkańcami Ziemi.
Na przykład z kameleonami, mątwami czy niesporczakami. Bo one w żadnym stopniu nie są interesujące.
Tak przynajmniej sądziłem. Do teraz.
Teraz uważasz, że D. jest nieprzeciętna? Szybko poszło.
Wtem ponownie wyczułem dziwną obecność, znacznie silniej niż przed kilkunastoma minutami… Musiała znajdować się blisko. Przymknąłem powieki. Była za mną.
Masz już z nią więź telepatyczną? Nie spieszycie się za bardzo w tym Waszym związku? Sądzę, że najpierw powinniście się lepiej poznać, dwuminutowa rozmowa to trochę mało…
– Co zrobiłeś?
Odetchnąłem. To tylko Henriette.
A, to sorry…
Też zaciskała dłoń na rękojeści broni.
Też zajmowała się florystyką?
Sadziła kwiatki?
Krzywo zapięty mundur z niestarannie podwiniętymi rękawami sprawiał wrażenie… nieświeżego.
Spokojna głowa, zaraz Perwoll będzie w użyciu.
Jak to, spotyka się z Tobą i nie jest ubrana w swój najlepszy strój?! Skandal!
Dostrzegłem ślady czegoś podobnego do krwi.
Czy nie byłoby śmieszniej, gdyby to były plamy czegoś podobnego do kiwi?
Nieopodal leżało nieruchome ciało. A więc wszystko jasne.
Diletta? Nie żebym się jakoś przejmowała, ale… czy wy nie przesadzacie?
Zabiła kiwi! Morderczyni! Przeciwniczka ekologii! Faszystka!
 Niech ktoś poinformuje „zielonych”! Zlinczują ją na miejscu.
– Również witaj – odparłem z ironią.
Potrafisz być ironiczny? Brawo. To ponoć świadczy o inteligencji.
To może chodziło mu o aronię?
– Co zrobiłeś, Alois? – powtórzyła.
Henrietto, a co Ty zrobiłaś wołaczowi w tym zdaniu?
Wychwyciłem w jej głosie wściekłość.
Chwyciłem ją w dwa palce, rzuciłem na chodnik i rozgniotłem obcasem.
– Nic – stwierdziłem po dłuższej chwili milczenia. – Po prostu… właśnie widziała mnie jedna z nich.
– Wydaje ci się, że bierzesz udział w jakiejś grze?
- Myślałem, że to partyjka Monopoly.
 – wybuchnęła Henriette, uderzając pięścią w ścianę pobliskiego budynku.
A dlaczego nie w Aloisa?
– Wiesz, po co tu przybyłeś. I wiesz, że wśród ludzi masz zachowywać się jak zwykły śmiertelnik.
– Może to jednak ty w coś grasz? – spytałem.
- Jestem miłośniczką Scrabbli, ale nic Ci do tego.
Meeeeeeeeeeee…
Widzę, że Koza zrozumiała z tego dialogu więcej niż ja…
– Myślałem, że o ile nie odbywa się akurat praktyk, nie wolno odwiedzać Świata Żywych.
Praktyk? A co to, Uniwersytet Potworny?
– Aktualnie to nieistotne. Wpadłam się rozejrzeć – mruknęła. – Skupmy się na tobie. Po pierwsze, dałeś się zobaczyć jako Lilim. Po drugie, spóźniłeś się. Musiałam sama zająć się ptaszydłem.
Nadal mówimy o D.? Przestałam nadążać, proszę niech mnie ktoś oświeci!

Nie, ona tylko właśnie potwierdziła wersję o kiwi.
R.I.P
– Które w dodatku cię ubrudziło…
Nie przejmuj się, podobno to przynosi szczęście.
– Nie jestem w nastroju do żartów – ostrzegła.
A może stary, dobry numer z rzucaniem plackiem w twarz?
Cicho gwiżdżąc, przesunąłem wzrokiem po ulicy, nie było łatwo, ponieważ wzrok był bardzo ciężki, a następnie ponownie spojrzałem na Henriette.
– Oj, wybacz – zachichotałem, gdy skrzywiła się w grymasie furii.
Hi, hi, hi.
– Dobra, dobra. Już się zamykam. Ale… zrozum, w tym miejscu czuję się obco. Trudno mi zachowywać się… Jakiego użyłaś określenia? A, pamiętam. Niczym zwykły śmiertelnik.
Nie wymagaj za dużo! Zapomniał wół, jak cielęciem był.
– Akurat. Trafiłeś na ziemię ponad dwanaście miesięcy temu i ani razu nie dotarły do nas niepokojące informacje o twojej adaptacji. Wyróżniasz się spośród Lilim z roku.
Dlaczego w poprzednim zdaniu jest jedno słowo, które dzięki „polu błogosławionej niewiedzy” odbija od siebie deklinację?
Osoby takie jak ty potrafią bez problemu asymilować się z ludźmi. Wystarczający z ciebie hipokryta, żeby perfekcyjnie odegrać rolę.
– Oj, tylko nie „osoby”. To słowo sugeruje pewien stopień pokrewieństwa z plebsem.
Precz ze zgniłą burżuazją!
To sugeruje, że Alois nie uważa się za osobę, ale mimo chce zachować godność szlachecką. Niedoczekanie.
Aż ciarki przechodzą. Ale – odwróciłem się plecami – dzięki za komplement. Nie zwątpiłaś chyba w mój potencjał?
– Pytanie, czemu przypisać ów brak ostrożności?
– Wydarzył się mały wypadek.
Zostawiłem mózg w innej kurtce i od samego rana zachowuję się jak nienormalny idiota.
Każda wpadka oznacza dodatkową zabawę.
To takie zabawne, żeby zderzać się z ludźmi na ulicy… Boki zrywać.
Powiedz to PKW…
– Akurat ta wpadka mogłaby kosztować cię dyplom. Ale… nic więcej się nie stało, prawda?
Pomyślałem o ranie zadanej dziewczynie przez broń, która nie miała prawa jej tknąć.
Dziewczyna ranna przez broń? W sensie że twój floret wepchnął ją pod ciężarówkę i w wyniku tego jest ranna?
Phi! Co jej nie zabiło, to ją wzmocni.
– Prawda. Nic a nic. A teraz, jeśli pozwolisz…
– Pocze…!
Ulotniłem się, nim skończyła. Po chwili znalazłem się przed domem: gdy występuję w Świecie Żywych pod postacią Lilim, ważę tyle co powietrze,
I oczywiście nikt tego nigdy nie zauważył, ponieważ zupełnie nie utrudnia Ci to chodzenia jak normalny człowiek.
I wcale nie jest tak, że uniemożliwiło by ci to zdarzenie się z D. Wcale.
stąd możliwość przemieszczania się w zawrotnym tempie, a przy okazji sprawnego pozbywania się towarzystwa denerwujących kobiet. Na przykład Henriette.
Wyczuwam toksyczny związek.
Prędko przebrałem się w licealny mundurek, przekształciłem floret w Minuttę
Muszę przyznać się to mojej niewiedzy. Czy Alois zamienił właśnie swoją broń w maleńki fragment „niematerialnego continuum, które następuje według schematu Przeszłość – Teraźniejszość – Przyszłość[1]”, czy może, jak sugerują Internety, w aplikację na IPhone’a?
A może Alois mieszka w kwiaciarni (skoro zajmuje się florystyką) i kiedy nie używa floretu do zbrodniczych celów, używa go zgodnie z jego przeznaczeniem i tworzy kompozycję kwiatową o takiej wyjątkowej nazwie (inne dostępne to np. Sekkunda czy Godzinna).
i bez śniadania popędziłem do szkoły.
A więc może jednak zamienił floret w torebkę herbaty?
Dzień bez śniadania? On też? Zgłaszam sprzeciw!
Lekcje zaczynają się za dziewięć minut. Zdążę. Lilim jak ja nigdy się nie spóźniają.
Meeeee.
Nie wiem jak to inaczej określić, ale coś w tym zdaniu jest zwalone.
Magiczna ochrona przed deklinacją strikes again!
Minąłem sprawczynię niedawnej kinderniespodzianki i jej kolegę. Ciągle tkwili na rogu, gdzie doszło do zderzenia. Rety, ludzie są tacy powolni…
Rety, też taki byłeś, plus minus 50 lat temu…
Dziewczynę mój widok ewidentnie przeraził. Pewnie zastanawia się, czy przypadkiem nie oszalała. A niech się zastanawia.
Ale z ciebie sympatyczny duszek.
Niech nawet wysnuje wniosek, że potrzebuje natychmiastowej wizyty u psychiatry.
Bardzo dobrze! Niech plebs zna swoje miejsce!
Akurat to następstwo incydentu jest mi najzupełniej obojętne; inne – niekoniecznie. Niewykluczone, że przede mną spore problemy. Cholerny plebs…
Bo to oczywiście nie Twoja wina, że się z nią zderzyłeś, pomimo że jesteś niematerialny.
Potwierdza się opinia, którą wyrobiłem sobie na temat mieszkańców tego świata: nierzadko przyprawiają o mdłości.
A nie sądzisz, że to jednak przez brak śniadania?


ROZDZIAŁ DRUGI
Kiepski dzień
Nie martw się, mój też, bo coś mnie podkusiło, żeby znowu sięgnąć po „wybitną” literaturę.
Diletta
Pierwszy dzień szkoły jak zwykle był nudny. Straszliwie nudny. Nauczyciele omawiali poszczególne przedmioty
Drogie dzieci, to jest konewka. Podlewa się nią kwiatki. A to jest tablica. Można na niej pisać literki. A co macie na nogach? Tak, brawo! To buty.
i program na najbliższy rok. Prawdziwa męczarnia.
Program, najbliższy rok czy przedmioty? Proszę o konkrety.
Wcale nie potrzebujemy prezentacji i beznadziejnych materiałów przedstawiających to, czego możemy spodziewać się przez najbliższe miesiące. I bez nich wiadomo: chcesz mieć dobre stopnie?
Potrzebujesz dobrego dekoratora wnętrz.
Architekta!
Czeka cię ostra harówka.
Ham już narzekał. Nie należał do orłów.
Na obozach zawsze był w drużynie Zajęcy. No prawie zawsze. Raz były to Jeże.
Zupełnie nie szło mu w przedmiotach ścisłych, zresztą z językami też sobie nie radził. Usiadł ze mną
w pierwszej klasie i od tamtej pory dzieliłam się z nim notatkami
Żeby było sprawiedliwie wszystkie zeszyty przedzierałam na pół.
i dawałam ściągać na klasówkach.
To rzeczywiście dbasz o jego rozwój, nie ma co.
Nie, żadna ze mnie prymuska, ale koledzy ochoczo przypinają ci łatkę kujona, jeśli nigdy nie schodzisz poniżej czwórek.
Jeszcze powiedz, że w ogóle się nie uczysz tylko chłoniesz wiedzę razem z energią wszechświata, którą się żywisz.
– A to ciekawe… – oznajmił nagle.
Jak każda moja teoria, nie chwaląc się. Ale cieszę się, że też to zauważyłeś.
– Co? – zdziwiłam się.
– Lekcja zaczęła się czterdzieści minut temu – wyjaśnił,
Rzeczywiście, fascynujące. Mów dalej.
Upływ czasu? To brzmi jak… MAGIA!
krzyżując ramiona – i przez cały ten czas Petersen nie spuścił z ciebie wzroku.
I pewnie jeszcze nie mrugał. Zabijcie go od razu osikowym kołkiem i będzie spokój.
Pamiętajcie, żeby obciąć głowę i położyć ją w nogach, sam osikowy kołek może nie wystarczyć.
Włóżcie do ust cytrynę i zakopcie twarzą do ziemi.
Pobladłam i wzdrygnęłam się, zrzucając przy okazji na podłogę kilka długopisów, z których właśnie budowałam domek.
– No, to już w ogóle intrygujące – kontynuował beztrosko. – Dziewczyna, zorientowawszy się, że patrzy na nią ktoś taki jak Alois Petersen, powinna raczej zrobić się czerwona, nie kredowobiała.
Widać, że nie jesteś orłem. Reakcje organizmu ludzkiego na emocje są cechami osobniczymi – każdy reaguje inaczej. Zapamiętaj to, może ci się kiedyś przyda jak spotkasz tą jedyną.
Jeśli na jego widok zrobi się kredowobiała, to nici ze związku.
Aha: dalej cię obserwuje.
Sięgnęłam po długopisy, a kiedy się prostowałam, uderzyłam głową w blat, wywołując wesołość siedzącej za nami Febe.
Pod blatem był ukryty specjalny przycisk sterujący, jak mniemam?
Uprzedzając kolejną uwagę jej brata, wycedziłam:
– Nie waż się powiedzieć, że to również wydało ci się intrygujące.
Uśmiechnął się i znacząco przymrużył powieki. Przewidziałam następne pytania.
Albowiem posiadam nadprzyrodzone zdolności. Oprócz tego, że widzę duchy i ektoplazmę, przepowiadam też przyszłość. Wróżenie z ręki - 10$, z fusów – 15$, a ze szklanej kuli - 20$. Uśmiech gratis.
Ale uważajcie, uśmiech może was przestraszyć. Diletta otwiera wtedy oczy.
– Kręcisz z Petersenem? Wdałaś się w gorący romans i nie pisnęłaś ani słówka?
Zamachnęłam się, by mu przyłożyć, ale zdążył się uchylić.
Przemoc! Wszędzie przemoc!
Nauczyciel oczywiście niczego nie zauważył, bo… (dokończ zdanie)
– Wpatruje się?
– Owszem.
– Kurde.
Pilnowałam, żeby przypadkiem nie spojrzeć na nic,
Zamknij oczy, koleżanko.
co znajduje się w odległości mniejszej niż metr od Aloisa. Cholera jasna, czego może chcieć?
Może też przepowiada przyszłość, a ty mu robisz konkurencję i teraz zamierza cię zlikwidować przy pomoczy floretu? Oczywiście tego:
Nie wytrzymałam w końcu i zerknęłam na ławkę po prawej. Ham nie żartował. Petersen faktycznie świdrował mnie zielonymi oczami,
Dobrze, że nie czerwonymi, czarnymi albo fioletowymi. I mam nadzieję, że to były jego oczy…
Próbując chyba odgadnąć, czy składam się z czegoś więcej niż wyłącznie skóry, krwi i kości.
Zastanawiał się, czy masz mózg. Niestety.  
Dokładnie to samo chciałam napisać, za nim zobaczyłam, że mnie uprzedziłaś…
Zauważyłam jednak co innego. D. z nerwów zjadła w tym zdaniu pewien istotny przyimek, dzięki czemu dowiadujemy się, że składa się ona ze skór (mamutów?), kości i tajemniczego krwi. Może ma to coś wspólnego z kiwi?
Poczułam się nieswojo. Siedząca z nim Pamela, piękność, której zdjęcia dwukrotnie pojawiły się na okładce jednego z czasopism dla młodzieży,
Toż to prawdziwa celebrytka! Jak się czujesz chodząc z kimś tak sławnym do klasy?
przyglądała mu się ze zdumieniem, także nie rozumiejąc owego nagłego zainteresowania moją osobą.
Oto i… (dum, dum, dum!) KLASOWA PIĘKNOŚĆ!
Książki i blogaski tego typu są jak komedie dell’arte. Występują w nich stałe postacie. Głupia główna bohaterka, która ma problemy z oczami i dziwny kolor włosów, jakiś jej przyjaciel i przyjaciółka, przystojny chłopak, dziewczyna – klasowa piękność…
I pamiętaj, że przynajmniej jedna z tych osób jest nowa w szkole!
Zanim uciekłam wzrokiem, onieśmielona niepokojącym blaskiem źrenic
Z biologicznego i fizycznego punktu widzenia jest to niemożliwe. Źrenica jest, mówiąc kolokwialnie, „dziurą” w tęczówce i jako dziura sama w sobie nie może emitować światła (może natomiast je pochłaniać). Tajemniczy blask może emitować coś co znajduje się za dziurą, w tym przypadku ciało szkliste, które jest przezroczyste, w związku z czym nie świeci (zazwyczaj). Chyba, że Alois zamiast ciała szklistego na fluorescencyjną plastelinę. Jeśli tak to nie mam żadnych zastrzeżeń.
Alois ma w głowie wielką żarówkę. 
Aloisa, wyczytałam z jego twarzy frustrację i zaskoczenie. Jakby właśnie odkrył we mnie coś, czego się kompletnie nie spodziewał i co ewidentnie niespecjalnie go bawiło.
Kurza twarz, czyli jednak masz w głowie jakiś zalążek mózgu?
Też się nie spodziewałam.
To coś wiązało się z porannym zajściem? Zgoda, nie przeprosiłam, lecz przecież nie tylko ja przyczyniłam się do zderzenia. Szedł zbyt szybko i nie patrzył przed siebie.
Myślisz, że to upoważnia Cię do nieprzepraszania?
Zapomniałaś już, że nie miało ono miejsca?
O ile już wcześniej nie słuchałam nauczyciela, teraz całkiem się rozkojarzyłam. Przestałam nawet przejmować się złośliwymi komentarzami cHama. Nie podobało mi się to wszystko. Nie dążyłam do zakolegowania się z Petersenem.
Duch przodków były temu przeciwne.
Wyglądał co prawda jak anioł, ale zachowaniem przypominał raczej apodyktycznego, zarozumiałego i narcystycznego diabła. Trudno go lubić. Na innych spoglądał z góry,
Bo jest zapalonym alpinistą.
Ty, D. zapewne na wszystkich patrzysz z dołu?
do tego nierzadko postępował okrutnie, wręcz niemoralnie.
Wiemy, wiemy – razem z Henriettą zabijają kiwi.
Opanowany i zarazem wybuchowy,
Dilettę oksymoron mógłby walnąć w łeb, a i tak nie zauważyła by że coś jest nie tak.
często angażował się w zaciekłe bijatyki,
Uczeń ostatniej klasy liceum, choć praktycznie ma już pewnie koło siedemdziesiątki, a zachowuje się jak nadpobudliwy ośmiolatek. Brawo, brawo, powinszować.
Niektórzy na starość dziecinnieją. Dobrze, że nie cofnął się do poziomu przedszkola. Jeszcze.
z których zawsze wychodził zwycięsko, bez najmniejszego choćby zadrapania.
Prawdziwy samiec alfa.
Dał się też poznać jako miłośnik kobiecych nóg. Miał do nich niemal nabożny stosunek.
To bardzo ciekawe, Diletto, opowiedz nam coś więcej.
… oddaję głos Kozie:
Meeeeeeeeeeeeee, meee meeeeeeee me.
Obiektywnie rzecz biorąc, zalet fizycznych mu nie brakowało. Orli nos nadawał szczupłej, trójkątnej twarzy o mocno zaznaczonych kościach policzkowych dumny wyraz. Ogromne oczy,
Takie?
zielone w słoneczne dni, a szarawe w pochmurne, otoczone były długimi rzęsami.
Wyobraźcie sobie teraz oczy Aloisa – wkoło otoczone długimi rzęsami.  
Emocje skrywał pod typową dla niego nieprzeniknioną miną i jedynie w trakcie bójek albo na
widok wyjątkowo ładnej dziewczyny pozwalał sobie na uśmiech, za którym nie przepadałam, gdyż zdawał się odpychający. Bezlitosny i drapieżny. Ani zbyt wysoki, ani przesadnie umięśniony, mógł pochwalić się niezwykłą szybkością, a dodatkowo wiedział, jak skutecznie unieruchomić przeciwnika
lub gdzie uderzyć, by zadać największy ból.
Faktycznie, strasznie bezlitosny ten uśmiech. Ale to chyba dobrze, że Alois nie miał przesadnie umięśnionego uśmiechu. Jakoś wielkie bicepsy zamiast warg nie wydają mi się szczególnie atrakcyjne.
Niekiedy napawał mnie lękiem.
Bo jak się uśmiechał było widać jego czarne i kręcone zęby. Też bym się bała.
Nie licząc dzisiejszego ranka, rozmawialiśmy zaledwie raz, na początku zeszłego roku szkolnego, gdy dołączył do klasy. Usiadł wtedy niedaleko i korzystając z nieuwagi nauczyciela, nachylił się, zaciekawiony kolorami moich oczu.
Miałam nadzieję, że długopisów. Masz ich przecież tyle.
Kulturalnie
Cieszę się, że nie zwykłaś rzucać mięsem gdy ktoś tylko poruszy temat twoich oczu.   
i zwięźle powtórzyłam to, co zwykłam mówić w podobnych okolicznościach:
Miała przygotowaną na tę okazję specjalną mowę.
że z takimi się urodziłam, podobnie jak starszy brat, o prawej tęczówce niebieskiej, a lewej brązowej.
Masz oczy po bracie? I pasowały?!
Alois kiwnął tylko głową i skupił się na lekcji.
Jak wiemy twoja historia go nie porwała.
Wtem rozległ się dzwonek i ponownie się wzdrygnęłam, zrzucając długopisy.
Może powinnaś je trzymać w piórniku, byłoby ci wygodniej.
Czy to nadal retrospekcja, czy wróciliśmy do teraźniejszości?
Bliźnięta roześmiały się, lecz postanowiłam udawać głuchą i w pośpiechu zaczęłam się pakować. Lepiej nie tracić czasu: bałam się, że Alois za moment podejdzie, a tego akurat stanowczo wolałabym uniknąć.
No jakby podszedł to pewnie by cię zamordował. Albo co gorsza… sama wymyśl co.
Zerwałam się z ławki jako jedna z pierwszych.
Udało ci się nie upuścić długopisów?
Dostrzegłam, że Petersen również schował już książki, ale
Nie zdążył jeszcze wstać, więc miałam nad nim przewagę kilku sekund.
zdążyłam opuścić klasę przed nim.
Ham i Febe krzyczeli,
Wszystko płonęło, słychać było wystrzały i brzęk tłuczonego szkła. Biegłam coraz szybciej, chociaż brakowało mi tchu i byłam bardzo zmęczona. Lecz wiedziałam, iż nie mogę się zatrzymać, bo to może oznaczać moją śmierć. Moi przyjaciele zostali daleko za mną, ale ja nie mogłam im już pomóc. Biegłam dalej a świat dookoła walił się w pył. Nagle usłyszałam, że On mnie dogania. To koniec.

Mogłabym być aŁtoreczką.
<wiwaty>
MEEEEE!
 bym zaczekała, nie zatrzymałam się jednak,
Przecież nie mogłaś ich usłyszeć, bo jesteś głucha.
poszłam prosto do damskiej łazienki.
Na szczęście okazała się pusta. Oparłam się o brzeg umywalki i zerknęłam w lustro. Nie odnotowałam
niczego zaskakującego. Nie zmieniłam się, nie przeszłam metamorfozy, która uczyniłaby ze mnie piękność.
Uwaga, jeżeli przypatruje ci się przystojny facet to na pewno w ciągu nocy wypiękniałaś! Przecież nie może chodzić o to, że włożyłaś sweter tył do przodu i to w dodatku na lewą stronę.
To dalej ja: dziewczyna o rudawych włosach, różnobarwnych oczach i owalnej, prawie okrągłej twarzy. Nie stało się nic, co usprawiedliwiłoby zachowanie Aloisa.
A zachował się on, powiedzmy to głośno, SKANDALICZNIE.
Musi więc chodzić o dzisiejszy incydent.
Kto wie, może mu połamałaś żebra? Też bym się czuła nieswojo.
Westchnęłam i podwinęłam rękaw koszuli, aby obejrzeć zadraśnięcie. Cholera, krwawi.
Twarda jest. On jej mało ręki tą gąbką nie odrąbał, a ona mówi o tym „zadraśnięcie”. Kogoś mi to przypomina.
Prędko wsadziłam rękę pod kran. W tym samym momencie w drzwiach pojawiła się Pamela.
Ach, ta niespotykana w blogaskowym świecie synchronizacja!
Ignorując jej naburmuszoną minę, lekko się uśmiechnęłam.]
Diletto, jesteś takim pozytywnym człowiekiem. Dziękuję Ci za to.
– Cześć.
Bez słowa podeszła i spojrzała na ranę.
– Oho, nie wygląda najlepiej. – Rozpromieniła się.
„Może wreszcie ta ruda małpa zdech… znaczy umrze.” pomyślała.
– To nic takiego – zapewniłam, zakręcając wodę. – Nie przejmuj się.
– Spokojnie, wcale się nie przejmuję.
„Żeby się wdało zakażenie, żeby się wdało zakażenie!”
No. Bardzo kulturalna rozmowa, na poziomie. Jakże często brakuje czegoś takiego we współczesnej literaturze!
Nie odezwałam się, nie bardzo wiedząc, jak zinterpretować owo stwierdzenie.
Sądzę, że powinnaś napisać na ten temat wypracowanie na 250 słów.
Ostrożnie osuszyłam skaleczenie.
Za pomocą suszarki do rąk.  
Rzeczywiście, nie wygląda najlepiej. Dobrze, że chociaż zatamowałam krew.
Hm, wydaje mi się, że rozoraną tętnicę ciężko nazwać „skaleczeniem”.
Mówiłam.
Już miałam wyjść, kiedy Pamela syknęła:
– Nie zwracaj na niego uwagi.
– Słucham? – zdziwiłam się.
– Nie zwracaj uwagi na Aloisa – powtórzyła ostrzegawczo. – Mówię to dla twojego dobra.
Drodzy Państwo, w tym wypadku Pamela naprawdę ma rację. Życie Diletty byłoby prostsze, gdyby uwierzyła klasowej piękności.
Akurat. Raczej: „Mówię to, bo pragnę go wyłącznie dla siebie”. Naprawdę wierzyła, że spotykam się z Aloisem? Co za pomysł!
– Jasne – szepnęłam, czując się jak tchórz.
Bo?
Bo nie żyje.
Nie przypominaj mi o tym. W ciągu niecałych dwóch rozdziałów straciliśmy już tak wielu… <Cynders pociąga nosem>
Wybiegłam na korytarz, niemal wpadając na ducha. Z piskiem cofnęłam się i przywarłam plecami do drzwi łazienki. Natychmiast tego pożałowałam.
W tym momencie Pamela otworzyła wspomniane drzwi. Uderzenie rzuciło Dilettą o przeciwległą ścianę.  
Pierwsza reguła: zachowywać się tak, jakby nie istniały. Boże, nie mogę wrzeszczeć na ich widok niczym małe dziecko!
Ale jak trzynastoletnia gimbusiara już jak najbardziej?
Chciałam czmychnąć, ale skutecznie zastąpił mi drogę.
Nie śmiej się, jeśli ktoś jest przy kości…!
Coś tu nie gra… Pozornie nie różni się od innych zjaw. Pozornie, bo… Patrzy na mnie. Świadomie wpatruje się w moją twarz… Zorientował się, że rejestruję jego obecność.
Wstrząsnął mną dreszcz.
Przerażające.
– Witaj.
Dałam krok w prawo,
Że co, proszę, przepraszam?
Potem dała mu cześć, a na końcu zorientowała się, że jednak dała plamę.
ale duch okazał się szybszy. Znalazłam się w potrzasku.
– Przecież wiem, że nie jestem dla ciebie niewidzialny – oznajmił z wyrzutem.
A tak bardzo bym chciał. Nie lubię gdy ludzie się na mnie gapią.
Zrobiło mi się go trochę szkoda, lecz obiecałam sobie przestrzegać reguły numer dwa: pod żadnym pozorem z nimi nie rozmawiać.
Kto ci wymyślał te reguły?
Otrzymała je od Wielkiego Kiwi.
Omm…
Właśnie mijało nas kilku uczniów. Co by pomyśleli, gdybym naraz zaczęła do siebie szeptać? Uznaliby, że zwariowałam.
Spokojnie dziewczynko, już tak uważają.
Ale… w jaki sposób zmierzyć się z tą bezcielesną istotą o martwych rysach i zbyt żywych oczach?
Wciągnij go odkurzaczem.
Oczy są bardzo żywe i wszędzie ich pełno.
Prawdziwe dusze towarzystwa!
Nie rozumiałam, co się właściwie dzieje, marzyłam tylko, żeby wydostać się ze szkoły…
 
Nagle wydała się miejscem znacznie bardziej upiornym, niż wcześniej sądziłam.
Otworzyłam usta, by jednak coś powiedzieć, a może raczej krzyknąć, kiedy nagle Pamela, opuszczając toaletę, niechcący uderzyła mnie drzwiami,
Dopiero teraz?
Niechcący, jasne…
Cynders, robisz Dilettcie i Aloisowi konkurencję na przepowiadanie przyszłości. Lepiej uważaj…
popychając wprost na widmo. Przeleciałam przez nie i z jękiem upadłam na podłogę. Pamela ledwo stłumiła śmiech.
– Ty jeszcze tutaj? A nie w zaświatach?
Nie odpowiedziałam. Wiłam się, przestraszona i skostniała z zimna, niezdolna do zapanowania nad drżeniem całego ciała…
Wiła się skostniała… Oksymoron poszedł po większy młotek.
Poczułam się bliżej świata umarłych niż świata żywych.
Potrzebuję ciepła.
Jestem Olaf. I trochę brak mi ciepła.
– Diletta?
Zobaczyłam Noaha jak przez gęstą mgłę, a i to dopiero wtedy, gdy kucnął.
Wcześniej przesłaniały go chmury. Taki był wysoki!
Spróbowałam się podnieść, lecz źle oparłam dłonie i znowu runęłam na ziemię.
Łapy ci się rozjechały, jak Pluto na lodzie?
Wokół zebrał się tłumek uczniów.
Czy to się już kameruje?
To już jest na Internetach.
Zlewające się ze sobą twarze i różnej długości fryzury utworzyły bezkształtny, jasno-ciemny krąg.
Bardzo gorąco w tej szkole.  
Wtem dostrzegłam w tej nieostrej masie znajomą osobę o bladej cerze.
Petersen. Alois.
Byli tam ludzie z którymi chodziła od początku szkoły do jednej klasy i facet, który pojawił się tu rok temu, ale był zabójczo przystojny. Kogo pierwszego zobaczyła, boCHaterka?
– Zaprowadzić cię do pielęgniarki? – zaniepokoił się Noah. Pokręciłam głową. Do gabinetu lekarskiego łatwo wejść, Alois bez problemu mnie tam znajdzie.
I zabije.  Weź nie rób z niego takiego opętanego psychopaty. On jest tylko trochę nienormalny.
Alois stoi tuż obok Ciebie, kochana.
Już nie uciekniesz.



A może to jednak…
Taka sytuacja?
Prędzej uwolnię się od niego na wuefie… Dziewczyny nie ćwiczą z chłopakami.
– Pomóż mi wstać. Idę na zajęcia.
– Żartujesz?! – zawołał Noah. – Nie dasz rady przejść dwóch metrów!
Nie możesz jej dyskryminować ze względu na jej… na jej stan!
Złapałam go za ramię, zmuszając, by się nachylił. Ani sekundy dłużej nie zniosę przeszywającego spojrzenia floretu Aloisa.
Pal sześć wszystko inne, nie będzie się kretyn na mnie gapił!
– Proszę – wyszeptałam.
Zawahał się, ale wyciągnął rękę. Dźwignęłam się i wciąż dygocząc z zimna, niemal się na nim położyłam, a następnie pokuśtykałam ku przebieralniom.
Potknęłam się już przy trzecim kroku.
– Na pewno nie zaprowadzić cię do pielęgniarki?
– Na pewno – wymamrotałam. – Najważniejsze to… pozbyć się towarzystwa Petersena.
Musicie zgubić ogon! Na pewno was śledzi!


[1] http://czas.org/czym-jest.php


***
Sponsorem dzisiejszego odcinka był Johann Wolfgang von Goethe.
Co na to Goethe?

"MEFISTOFELES
Pij śmiało! Nie bacz na te skry!
Wnet serce ci się rozpromieni.
Tyś przecie z diabłem jest na "ty"
A miałbyś lękać się płomieni?"

J. W. von Goethe,"Faust"

PS Z kolorkami nadal nie wszystko w porządku, ale śledztwo w tej sprawie trwa. 

wtorek, 11 listopada 2014

Bo umarło, czyli mieszkam na cmentarzu /część I/

Książka, od której zaczynamy została wybrana losowo. Znalazłyśmy ją na stronie internetowej pewnej popularnej księgarni, gdzie znajdowała się wśród pozycji polecanej dla młodzieży.
Nie wiem, jakiej młodzieży, ale bardzo jej współczuję.


Zapraszamy!


Belén Martínez Sánchez
„Dzień w którym umarłam”
Tłumaczenie: Dorota Twardo

Moim Dziadkom i Matce Chrzestnej; obiecałam, że pierwsza będzie dla Ciebie.
A Dziadkowieimatkachrzestna to straszliwy potwór o trzech głowach i dwóch ogonach, który niechybnie pożarłby aŁtoreczkę, gdyby nie zadedykowała mu książki.
To zdanie ukazuje również kunszt tłómaczki.

Wiesz, że powinienem cię zabić. Jeszcze tego nie zrobiłem… i nie zrobię,
choć nawet sobie nie wyobrażasz, jakich mi to może przysporzyć problemów.
Pytasz, czy mnie obchodzisz? A jak ci się wydaje?
Laura Gallego Kroniki Idhunu I. Opór
Książka, z której pochodzi ten cytat ma w Internecie dobre recenzje. Ale mnie wystarczy ten jeden fragment, bym zaczęła wątpić w ludzkość.

PROLOG
Mówi się, że umrzeć to zapomnieć, a jednak pierwszą rzeczą, o jakiej pomyślałem, kiedy otworzyłem oczy, był moment mojej śmierci.
Jasne, standard.
Gwałtownie usiadłem. Nie znajduję się na ulicy, gdzie potrącił mnie samochód, ale w zimnym łóżku ze sztywną pościelą, niekojarzącym się z domem rodzinnym… Chyba wręcz przeniosłem się do innego miasta.
Ja wiem, że spodziewałeś się, że po śmierci będziesz przez całą wieczność leżał w miejscu swojej śmierci, ale mimo to… Mam nadzieję, że nie jesteś zawiedziony.
A może, Idioto, nie umarłeś i właśnie obudziłeś się w szpitalu? I skąd do cholery pomysł, że jak nie budzisz się w domu, to musisz być w innym mieście?!
Czułem w okolicach piersi piekący, promieniujący aż do skroni ból.
Promieniujący ból? To na pewno zawał.
Zaniepokojony odchyliłem przesiąkniętą ciepłą jeszcze krwią koszulę. Ciekawe… Na skórze nie dostrzegłem żadnej rany, nawet drobnego zadrapania. Jedynie czarne znaki na lewym obojczyku.
To tatuaż. Trzeba było tyle nie pić, dziecko.
– O, w końcu się obudziłeś.
Zerknąłem w lewo. Obok stała śliczna, wysoka i szczupła, siedemnasto albo osiemnastoletnia dziewczyna, ubrana w dziwny mundur.
Zaczyna się…
A to prawdopodobnie pielęgniarka na stażu. Nie spinaj.
– Witaj w Panteonie. – Uśmiechnęła się. – Nazywam się Henriette.
– Alois – wyszeptałem ochryple. – Alois Petersen.
Znowu to silne pieczenie… Spojrzałem niżej. Znaki właśnie się poruszyły, układając w… cyfry. Przekrzywiłem głowę, żeby lepiej je widzieć.
2.10.1950.
I naraz zrozumiałem. Drugi października tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego roku.
Tego dnia umarłem.
9.11.2014 r. Tego dnia przeczytałam prolog tej książki. O mało nie umarłam.

ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zadraśnięcie
Diletta
Weird names strike back!
Pierwsza reguła: zachowywać się tak, jakby nie istniały,
Chodzi o dziwne imiona?
toteż kiedy wstałam z ciepłego łóżka i zobaczyłam jednego z nich, szybko odwróciłam wzrok, udając, że rozglądam się po sypialni. Wieczorem – przypuszczalnie zbyt zmęczona – nie zauważyłam, że się
pokazał. Za to teraz… Krążył obojętnie z kąta w kąt, pochmurny, myśląc, że pozostaje dla mnie, człowieka, niewidoczny. Ależ się mylił…
Pokazał ci język, bo myślał, że go nie widzisz. What a shame!
Wtem niechcący otarłam się o bezbarwne ramię. Pod wpływem owego pozornego przecież dotyku moją rękę momentalnie przeniknął chłód, rozchodząc się po całej piersi.
Spokojnie, to tylko prysznic się zepsuł i pryska. To się da naprawić, jak chcesz to Ci znajdę hydraulika.
Zadrżałam i rzuciłam się do wyjścia z pokoju, omijając walające się na podłodze brudne skarpetki.
Życie boCHaterki nie jest proste, bo musi co rano pokonywać slalom gigant.
Zamknąwszy za sobą drzwi, oparłam się o nie plecami, nagle zupełnie rozbudzona.
To dzięki porannym ćwiczeniom na slalomie.
Od urodzenia byłam bardziej wrażliwa na ich obecność niż inni; wyczuwałam przerażający oddech śmierci przy każdym, najmniejszym nawet kontakcie z niematerialnymi ciałami… Znajomi często nieświadomie wręcz przez nie przechodzili i tylko lekko się wzdrygali. To się nazywa mieć fart. Kiedyś odważyłam się na podobny eksperyment i spędziłam potem kilka dni w łóżku, trzęsąc się z zimna. Oto co przydarza się osobom, które widzą duchy, zjawy, ektoplazmę czy jak się określa te byty…
Meee…
Mądrze powiedziane.
Nie sprawdzałam tego co prawda w encyklopedii, ale duch i ektoplazma to chyba nie jest jednak to samo.
A ja, niestety, je widziałam.
Poszłam do kuchni i od razu skierowałam się ku dzbankowi ze świeżo zaparzoną kawą,
Diletta, jak wiadomo, nie jest zwykłym człowiekiem, kawę parzy więc nie w ekspresie, a w dzbanku.
ignorując kręcące się obok kolejne widmo.
Ona mieszka w ruinach szpitala czy na cmentarzu, że tak u niej tłoczno?
Napełniłam filiżankę; już sam aromat wystarczył, by nieco poprawić mi nastrój. Pociągnąwszy łyk, rozkaszlałam się. Cholera. Parzy.
Och kurczę. Mogłaś. Się była. Domyśleć.
W dodatku zapomniałam o cukrze.
Mogłaś umrzeć!!!
– Nie powinnaś pić czarnej kawy – mruknęła mama, pojawiając się w kuchni.
Matka wleciała do kuchni przez ścianę.
Bo matka też jest zjawą. I boCHaterka, w przeciwieństwie do ZWYKŁYCH ludzi widzi swoją matkę.
– I może byś coś zjadła, śniadanie…
To jedyna książka, w której matka do dziecka zamiast powiedzieć „kochanie” mówi „śniadanie”.
I oblizuje się przy tym paskudnie.
– …to najważniejszy posiłek dnia. Pamiętam. – Skrzywiłam się, słodząc napój. – Ale dobrze wiesz, że rano nie jestem w stanie nic przełknąć.
Irytują mnie tacy ludzie. Zaburzają Boski Porządek Dnia.
Śniadanie - drugie śniadanie - obiad - deser - podwieczorek - kolacja.
Pierwsza przekąska przed północą – druga przekąska przed północą…
Ostrożnie zanurzyłam łyżeczkę, bo bałam się, że może eksplodować i zamieszałam, delikatnie dmuchając, w wyniku czego na powierzchni ciemnego płynu utworzyły się małe fale.
Dla ciebie może i małe, ale muszkom owocówkom właśnie urządziłaś katastrofę z udziałem fali tsunami.
Po chwili umoczyłam usta… No, wreszcie: odpowiednie temperatura i smak.
Gorąca kawa wystygła w ciągu minuty.
Ktoś tu chyba eksperymentował z ciśnieniem w tym pomieszczeniu.
Uniosłam wzrok. Mama bacznie mi się przyglądała.
– O co chodzi? – spytałam, nie odrywając warg od brzegu filiżanki.
– Wyjmij łyżeczkę, Diletto. Któregoś dnia zrobisz sobie krzywdę.
Pije kawę z łyżeczką, może sobie wybić oko. Nie słucha matki, może sobie wybić oko. Widzi zjawy, może sobie wybić oko.
Swoją drogą jak boCHaterka mówi nie odrywając warg od brzegu filiżanki? To chyba trudna sztuka.
Ona bulgocze.
Aha, i staraj się nie odzywać, dopóki nie przełkniesz. Jeszcze się zakrztusisz i pobrudzisz wszystko dookoła.
Możesz się też udusić, ale to nie takie ważne jak czyste kafelki.
Ze zdziwieniem zastosowałam się do polecenia. Odkąd w wieku czterech lat zaczęłam dostawać na śniadanie mleko, nie zwykłam pić w inny sposób…
Wcześniej próbowała naśladować ich psa i podpijała mu wodę z miski.
Dlaczego obrywa mi się akurat teraz?
Faktycznie, matka zrobiła Ci straszną awanturę. Ciekawe, w jaki sposób w tym domu matka spokojnie zwraca boCHaterce uwagę…?
– Aleś nagle drażliwa… – stwierdziłam.
– Nigdy nie jest za późno na korektę złych nawyków…
A wielokropki sugerują, że rodzina Diletty z upodobaniem stosuje wschodni, śpiewny akcent.
Albo ich wzajemne relacje opierają się na niedomówieniach.
W tym krótkim fragmencie odkrywamy straszną prawdę: matka boCHaterki nie radzi sobie z wychowaniem córki. Prawdopodobnie dlatego, że jest niematerialna.
Bez przekonania skinęłam głową i upiłam kolejny łyk, co rusz zerkając na mamę. Wciąż się we mnie wpatrywała.
– O co chodzi? – powtórzyłam ze zniecierpliwieniem, odstawiając pustą filiżankę na blat. – Tylko nie mów, że o nic. I tak nie uwierzę.
A u mnie jest na odwrót. To mama pyta o co chodzi, a ja mówię, że o nic. O, przewrotny losie!
Westchnęła i spojrzała na swoje stopy. Nie wygląda najlepiej… Sądząc po cieniach pod oczami, najwyraźniej ostatnio kiepsko sypiała.
Stopa matki Diletty była wyjątkowo zmęczona. Cały dzień musiała bez celu dźwigać ten straszny ciężar, a nocą bardzo źle sypiała.
Na pewno źle znosiła przechodzenie przez ściany.
– Wrócę dziś wcześniej – oznajmiła. – Szykuję dla ciebie niespodziankę.
Jaką niespodziankę może przygotować stopa?
Kopa w d…?
– To znaczy?
– Odwiedzi nas Jerome.
– No proszę, co za wspaniała niespodzianka! – zawołałam drwiąco, krzyżując ramiona.
– Diletto, wyjątkowo mi na tym zależy – szepnęła, usiłując zachować spokój. – I chyba… spodziewałaś się jego wizyty. Ślub w kwietniu, więc zostało mało czasu…
Najwyższy czas byście się poznali. Przecież nie możesz wychodzić za obcego człowieka.
 – przerwała i wzięła do ust kawałek grzanki. – Wolałabym
Choć prawdopodobnie brzmiało to „oaabym” ze względu na grzankę.
– dodała po chwili – żebyście tego dnia już dobrze się znali.
Czy to nadal wypowiedź kończyny matki?
Wewnątrz kończyny matki żyją sobie małe kończynki gotowe przejąć władzę nad światem.
– Świetnie! Ale czy mi go przedstawisz, czy nie, zawsze będzie obcy! –
I horror gotowy.
krzyknęłam i wybiegłam z kuchni, trzaskając drzwiami.
Szybko ochłonęłam, chociaż… nie potrafiłam zaakceptować maminej decyzji o ponownym zamążpójściu. Niemal zrywając z wieszaków poszczególne części mundurka i ubierając się,
Czyli do tej pory byłaś tylko w skarpetkach?
zastanawiałam się… po co jej to. Raz spróbowała… i?
I nie udało się. Ze związku urodziło się bowiem takie… coś.
Najpierw rozwód, potem – kiedy miałam zaledwie dziewięć lat – śmierć Sergueia, mojego starszego brata, a wreszcie wiadomość, że ojciec ożenił się z kobietą o mózgu zlokalizowanym we wszczepionych w piersi silikonowych implantach…
Ależ ty miałaś ciężkie życie dziecinko. Chcesz cukierka na pociechę?
Jakby to było w prawdziwym życiu, to ta historia byłaby naprawdę smutna i tragiczna. Ale w książce aspirującej do bycia blogaskiem staje się komiczna.
Wtedy mama postanowiła zapomnieć o istnieniu męskiego gatunku, winnego wszystkim jej problemom.
To zdanie z kolei sugeruje, że boCHaterka jest jednak częściowo chłopcem, bo sprawia matce problemy wychowawcze.
Ale powzięła to postanowienie, zanim spotkała fantastycznego Jerome’a Notta.
Popatrzyłam na zegarek. Cholera. Siódma trzydzieści. Musiałam się pospieszyć, jeżeli nie chciałam spóźnić się na lekcje pierwszego dnia nowego roku szkolnego.
Ostatniego roku w liceum.
Jak to zwykle w takich dzieUach bywa. Koleżanko, a nie jesteś może… hmm… nowa w szkole?
Prędko wsunęłam niewygodne czarne buty, nie dbając o wygładzenie rajstop.
Idź w pozwijanych, na pewno będziesz wyglądać nieziemsko, jak królowa obwarzanków.
Ominęłam wciąż snującą się po sypialni zjawę i wpadłam do łazienki, żeby umyć zęby i spryskać się odrobiną wody toaletowej. Następnie przeczesałam palcami włosy, narzuciłam lekką kurtkę, z wysiłkiem włożyłam pełen książek plecak i zeszłam po schodach.
A ja myślałam, że jak masz tyyyyle książek, to masz też plecaczek na kółeczkach, jak wszystkie grzeczne dzieci.
– Idę!
Mama wychyliła się, przesyłając w powietrzu całusa.
– Powodzenia!
Pomachałam ręką, odnosząc wrażenie, że kieruję się do rzeźni.
Aha! I pewnie pełno tam duchów bydła, co?
Rety, ależ nienawidziłam szkoły… Dużo nudy, zero przyjemności. Ciągle te same twarze, miesiąc po miesiącu, rok po roku. Ci sami nauczyciele, ci sami, coraz bardziej niedojrzali idioci i te same, coraz bardziej płytkie kretynki.
Nie sprawdziłam, kiedy została napisana ta książka, ale wyczuwam romantyzm. Przekonanie o własnej niezwykłości, Weltschmerz, te sprawy…
Masz rację było by o wiele zabawniej zmieniać szkołę co miesiąc.
Reasumując: by przeżyć dzień, potrzebowałam czegoś więcej niż słowa otuchy.
Ekhem, ekhem. Dziękujemy korektorom i tłómaczce za ten wybitny błąd językowy. Przyjrzyjmy się słowie „reasumując” – końcówka „ąc” sugeruje, że jest to imiesłów przysłówkowy współczesny, używany, by zaznaczyć, że dwie czynności miały miejsce naraz. Robiąc coś, robisz jednocześnie co innego. Np. Czytając książkę, siedziałam na fotelu. Pytanie: jaką drugą czynność wykonywała więc boCHaterka?
W dodatku ta fatalna pogoda. Kiedy wyszłam z ciepłego domu, zapięłam kurtkę pod szyję i wcisnęłam dłonie w kieszenie.
A było wziąć rękawiczki. Jeszcze ciągle możesz zawrócić.
Zatrzymałam się przed przejściem dla pieszych, czekając na zielone światło. Obok stanęła kobieta o zmęczonym spojrzeniu. Dźwigała wielki plecak, prawie tak duży jak mój,
Ale nie aż tak duży, żeby nie umniejszać cierpień bohaterki.
a jej dłoni uczepiona była najwyżej sześcioletnia dziewczynka. Zauważywszy, że mała z ciekawością mnie obserwuje, uśmiechnęłam się.
Niepotrzebnie.
Zrobiła przestraszoną minę i schowała się za matkę, uporczywie szarpiąc
ją za rękaw.
– Mama, mama! – pisnęła. – Ale dziwne oczy!
BoCHaterka otwiera oczy tylko gdy się uśmiecha. Normalnie chodzi po omacku.
Nie, ona się po prostu uśmiecha oczami i nie używa do tego reszty twarzy. Też bym się wystraszyła.
– Zachowuj się grzecznie! I opuść ten palec!
Niechętnie posłuchała matki, a za moment pokazała mi język. Westchnęłam. Zdążyłam przyzwyczaić się do tego, że kolory moich tęczówek – brązowy jednej, a niebieski drugiej – wzbudzają w dzieciach lęk. Heterochromia nie należy w końcu do częstych wad genetycznych…
Dlaczego boChaterki tego typu literatury zawsze, ale to zawsze muszą mieć coś dziwnego z oczami? Dlaczego…?!
Pewnie dlatego widzi duchy.
Światło wreszcie się zmieniło i energicznym krokiem ruszyłam przed siebie. Wpatrzona w chodnik, przemierzyłam około dwudziestu metrów, gdy nagle ujrzałam sportowe, biało-czerwone, niechlujnie zawiązane buty.
Wybitnie znajome buty.
- O, witajcie znajome buty! Jak miło was widzieć!
Podniosłam wzrok. Noah Delling.
Dlaczego jest tak, że duża część zdań w tej książce (ale nie tylko w tej) składa się z mniej niż pięciu wyrazów?
– Czego szukasz? – zainteresował się w ramach powitania.
– Bo?
Co/Kto to jest Bo i dlaczego boCHaterka nie jest pewna czy jego/jej/tego szuka?
– Idziesz z tak nisko pochyloną głową…
Że nosem czyścisz rynsztoki.
Skrzywiłam się, przyspieszając. Bardzo śmieszne.
Dzięki, Trillian. Teraz to JEST śmieszne.
Noah natychmiast się ze mną zrównał. Jego chód był niezgrabny i nieskoordynowany;
Połowa chciała niezgrabnie iść do przodu, a druga zgrabnie się wycofać.
ostatnie ślady okresu dorastania, który – jak i ja – wkrótce zostawi za sobą.
Noah jest w ostatniej klasie liceum, ale tak naprawdę jest tylko przerośniętym trzynastolatkiem.
Jak i boCHaterka.
No tak, przecież już doszłyśmy do tego, że Diletta jest po części chłopcem.
– Ej, wszystko gra? – spytał. – Wydajesz się rozzłoszczona…
– Nie rozzłoszczona, ale… Nie wiem – odparłam. – Nie wiem, co czuję. Coś dziwnego. I źle mi z tym.
Czy boCHaterka nie umie wysławiać się zdaniami złożonymi?
– Poproszę jaśniej… – szepnął z rozbawieniem.
Podejrzewał, że będzie to coś nieprzyzwoitego, co go rozbawiło, ale równocześnie kazało ściszyć głos – w końcu byli w miejscu publicznym.
– Mama przyprowadzi dziś do domu swojego… kogokolwiek.
Czyli to taka kolacja-niespodzianka? Mama może przyprowadzić na nią swojego szefa, sprzedawcę z warzywniaka albo przypadkowego żula, a Ty pewnie masz zgadnąć kto to?
Mama wychodzi na rozstaje dróg.
– „Kogokolwiek” oznacza narzeczonego?
– Tak – potwierdziłam zrezygnowana. – Mam wrażenie, że ten facet przysporzy mi mnóstwa problemów.
Nie kontynuowaliśmy rozmowy, każde zatopione we własnych myślach.
To dobrze, że nie zatapialiście się w cudzych myślach. Sądzę, że byłoby to niezręczne.
Lubiłam milczeć z Noahem. Miał wyjątkową zdolność uspokajania emocji, i jego towarzystwo działało na mnie kojąco. Może to zasługa nieschodzącego z twarzy uśmiechu?
Czy też uśmiecha się tylko oczami? Czy może jest to wyłącznie domena GłUwnej BoCHaterki?
A może zamiast wody kolońskiej używał melisy? Albo waleriany?
A może raczej łagodnych, kasztanowych oczu, które – kiedy odbijało się w nich światło – nasuwały skojarzenia z rozpuszczoną czekoladą?
Febe, moja najbliższa przyjaciółka,
Masz taką? Myślałam, że nie lubisz spotykać ciągle tych samych ludzi.
powtarzała, że czeka nas wspólna przyszłość: pobierzemy się, zamieszkamy we wspaniałym domu, znajdziemy porządną pracę, kupimy zwierzątko… I będziemy razem szczęśliwi. Ale… nie podzielałam tej wizji.
Zgoda, Noah był przystojny. Podkochiwała się w nim połowa klasowych koleżanek.
Przykładowo: w jednej koleżance w Noahu podkochiwały się tylko uszy i pół nosa, a w innej dłonie i reszta kończyn.
Nie wiem czy to jest najlepszy wyznacznik… Kiedyś, dawno temu, sporo moich koleżanek podkochiwało się w Joe z Jonas Brothers. Albo w Billu z Tokio Hotel…
Kilka nawet wyznało mu miłość. Zawsze rycerski, odrzucał zaloty na tyle umiejętnie, że żadna z dziewczyn nie uroniła ani jednej łzy, a przecież to miłośniczki dramatyzowania!
Nie dramatyzowania. Dramatu. Albo teatromanki (udzielają mi się te upośledzone zdania).
Podobny argument stanowczo przemawia na korzyść… odrzucającego. Nie wszyscy chłopcy tak potrafią.
Problem w tym, że traktowałam Noaha po prostu jak opiekuńczego brata…
Gdybyś czytała „Grę o Tron” wiedziałabyś, że to żaden problem.
Nie wyobrażałam sobie, że mogłoby łączyć nas coś więcej niż uściski i poklepywanie po ramieniu. Zresztą na pewno nie uważał mnie za atrakcyjną.
Na pewno. I tego się trzymaj.
Ham – brat bliźniak Febe i mój kompan z ławki – twierdził, że gdyby nie długie włosy, nie zorientowałby się, że reprezentuję płeć piękną.
My też nie jesteśmy tego pewne.  
Z rozpoznawaniem płci po długości włosów radzę uważać, bo można się paskudnie naciąć…
Bardziej niż makijażem pasjonowałam się kinem, zaś od całonocnych imprez wolałam wieczorne spacery…
A cóż to za seksizm?! Ja sobie wypraszam!
W klasie uchodziłam za „tę nudną o niewidzącym spojrzeniu”.
– Hej, szkoła jest tam! – zawołał nagle Noah.
Gwałtownie stanęłam, przytomniejąc. Rzeczywiście, pomyliłam ulice…
A narzekasz, że musisz cały czas chodzić do tego samego miejsca.
Prędko odwróciłam się, żeby skręcić we właściwą, gdy wtem drogę zastąpiła mi jakaś postać.  Chciałam uskoczyć, lecz zareagowałam zbyt późno. Usłyszałam krzyk, zobaczyłam unoszące się w geście obrony ręce i z impetem zderzyłam się z owym przechodniem. Zanim oboje grzmotnęliśmy na ziemię, chwyciłam go za włosy w rozpaczliwiej próbie utrzymania równowagi.
A wy szliście do szkoły, czy urządzaliście zawody w sprincie?
Rozległo się donośne przekleństwo.
Kontakt z ziemią okazał się bezbolesny: runęłam na coś miękkiego. Otworzywszy oczy, ujrzałam błękitne niebo. Leżałam twarzą do góry, z głową na delikatnej tkaninie.
Z fizycznego punktu widzenia jest raczej mało prawdopodobne (żeby nie powiedzieć NIEMOŻLIWE) by w wyniku zderzenia czołowego wylądować plecami na drugim uczestniku zdarzenia.
W dłoni ściskałam wyrwane niechcący kosmyki, tak jasne, że wydawały się posrebrzane. Czyżbym wpadła na staruszka?
Nagle ktoś zakaszlał mi do ucha.
Uważaj boCHaterko, bo cię zarazi, umrzesz, a potem będziesz nawiedzała kolejnych mieszkańców twojego domu.
Zaczerwieniłam się ze wstydu. Ofiara mojej nieuwagi, a zarazem współwinowajca wywrotki, najwyraźniej znajdowała się częściowo pode mną.
Zerwałam się i z ulgą odnotowałam, że to jednak nie staruszek, lecz kolega z klasy. Alois. Alois Petersen.
Jak rozumiem, Alois zawsze przedstawia się w quasi-bondowskim stylu.
I jeszcze jedna refleksja – akcja chyba dzieje się w latach 50. (chociaż nigdy nic nie wiadomo, może Alois już nie żyje…) 
Pojawił się w szkole rok temu, ale właściwie się nie znaliśmy.
Czyli to on jest nowy w szkole!
Mój czujnik blogaskowatości wykrył Tru Loffa!
Już miałam przeprosić, gdy słowa uwięzły mi w gardle. W co on się ubrał?
Leżała na nim, dopiero co się wywrócili, ale już zdążyła ogarnąć cały jego strój. Żeby nie powiedzieć „jego stylówę”.
Już miała go przeprosić, ale to jak był ubrany sprawiło, że zmieniła zdanie. Z takimi ludźmi zadawać się nie będzie!
Bez wątpienia nie w licealny mundurek: nie włożył ani ciemnozielonego swetra, ani czarnej kurtki, tylko dziwaczną marynarkę bez guzików, której poły krzyżowały się na piersi, i lekką białą koszulę o szerokim kołnierzyku,
Usiłował nim zakryć garb – jak Słowacki.
niechroniącą bynajmniej przed zimnem; do tego spodnie o obniżonej talii i sięgającym niemal łydek kroku, przewiązane na biodrach białą szarfą…
Nigdy wcześniej nie widziałam równie osobliwego kroju. Buty nieco przypominały balerinki, chociaż wyglądały na sztywniejsze, o twardszej podeszwie.
Meee.
Nasza opinia o jego stroju.
Rety.
Co robił w podobnym stroju? Wybierał się na bal przebierańców? Ale… kto przy zdrowych zmysłach zdecydowałby się iść na imprezę o tak wczesnej porze, piętnaście minut przed rozpoczęciem roku szkolnego?
Diletta – mistrzyni dedukcji.
I ta mina… Wydawał się wzburzony, a przecież słynął z nieokazywania emocji.
Dopiero co się zderzyliście!
Przestań jej to wypominać. Nie widzisz, że dziewczyna jest w szoku?
Meeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!
Koza też.
Obserwował mnie rozszerzonymi ze zdumienia oczami, jakby nie dowierzał, że stoję obok, a to, że przed chwilą go przygniotłam, należało do zjawisk nie tylko niewytłumaczalnych, lecz wręcz niebezpiecznych.
Bo tak jest! (patrz wyżej)
Albo raczej: Bo tu jest…
Bo is back.
Nagle zatrzymał wzrok na moim lewym przedramieniu, zaklął i błyskawicznym ruchem wsunął coś pod plecy.
Alois nie jest ograniczony przez kości swojej ręki.
Zdążyłam dostrzec zabarwiony czerwienią blask. Zerknęłam na rękę i krzyknęłam, odkrywając przecinające skórę krwawiące zadraśnięcie. Cholera, kiedy się skaleczyłam? Może Alois miał przy sobie metalowy przedmiot?
Myśl, boCHaterko, myśl, a może zgadniesz.
Skąd pomysł, że miał przy sobie metalowy przedmiot?
Nie wszystko metal, co kaleczy
Nie każdy metal, co ma ostry czubek
Nie każden wróg jest, co złorzeczy
Nie wszystko wrogie, co trzyma kubek.
Klask, klask, klask, klask. Brawo!
Ciekawe, nie poczułam ukłucia bólu…
Nim zakryłam ranę dłonią, podniósł się, mocno chwycił mnie za ramię i gwałtownie przyciągnął.
– Skąd się tu wzięłaś? – syknął.
Robi się gorąco…
– I… Idę do szkoły – wyjąkałam zalękniona, usiłując się cofnąć. Nie widać?
Przyjrzał się z bliska obrażeniu. Zamierzałam wytłumaczyć, że nie trzeba, że nawet nie piecze, ale jednym spojrzeniem sprawił, że postanowiłam milczeć.
Ale czego nie trzeba? Iść do szkoły?
Na jego twarzy odmalowała się bezradność. Westchnął z rezygnacją, puścił rękę
Czyją rękę? Swoją?
i się odsunął.
– Nie powinnaś była mnie zobaczyć – stwierdził ze złością. – Szlag by to trafił!
Przecież jestem incognito!
Czemu się tak wściekał? Uznałam, że warto przypomnieć, iż przyczynił się i do upadku, i do małego rozlewu krwi,
Mały rozlew krwi. Jak cudownie to brzmi.
gdy wtrącił się Noah:
– Jakiś problem?
Dobrze, że ktoś sobie o nim wreszcie przypomniał. Jeśli Alois jest naprawdę tylko projekcją chorego mózgu D. to na miejscu Noaha zareagowała bym jak tylko ta kretynka się wywróciła…
– Żadnego – odparłam, odwracając się. – Tylko…
Szłam sobie i nagle Bach!
Ponownie skierowałam się ku Aloisowi, gotowa skarcić go wzrokiem, ale…
Zniknął.
– Gdzie on się podział?! – wykrzyknęłam.
– Kto? – zdziwił się Noah.
- Jak to kto? Jeden z największych kompozytorów wszech czasów!
– Przed chwilą… Przed chwilą zderzyłam się z Aloisem Petersenem… – wyszeptałam, rozglądając się. – Stał tu…
Przyjaciel położył mi dłoń na plecach, jakby chciał dodać otuchy.
– Diletto, z nikim się nie zderzyłaś. Potknęłaś się o własne nogi.
Ponieważ i Ty jesteś trzynastolatkiem na początku okresu dojrzewania i chodzisz bardzo niezgrabnie.
– Że co? Wcale nie – burknęłam. – Nie zmyślam! Po co miałabym kłamać?
Żeby ukryć swoją winę!!!
– Zarejestrowałem całe zdarzenie – wyjaśnił.
Jak chcesz potem pokażę ci ten filmik.
 – Straciłaś równowagę, a potem zaczęłaś coś mamrotać pod nosem.
– Chyba żartujesz.
– Diletta… – zmarszczył czoło – nie strasz mnie.
Zaczerwieniłam się. Oczywiście, że wpadłam na Aloisa… Wciąż trzymałam w palcach jego włosy… Szybko upuściłam je na chodnik.
Zostawiłaś DNA na miejscu zbrodni.
Ale to nie jej DNA. Zostawia fałszywe ślady. Sprytnie.
Za utrudnianie śledztwa zostanie ukarana trzymiesięcznym aresztem.
W Wariatkowie.
Gdyby nie to, że ona już mieszka w Wariatkowie.
Czyli będzie to… areszt domowy <Trillian zakłada ciemne okulary>
– Sama już nie wiem. Jeszcze się nie dobudziłam – mruknęłam. – Tak, to wina rozespania.
Noah roześmiał się, próbując zbagatelizować zajście.
– Z każdym dniem znam cię coraz mniej
Benjamin Button atakuje znienacka!
– oznajmił. – W końcu okaże się, że jesteś medium i widzisz duchy.
Ależ koncept, u kaduka!
Zacnie, zacnie, Milordzie.
Wzdrygnęłam się, słysząc te słowa. Na szczęście nie zauważył mojej miny, skupiony na zadraśnięciu.
– Rety, porządnie się skaleczyłaś! – zawołał,
On jest mniej spostrzegawczy niż martwa mrówka z ADHD.
delikatnie unosząc zranioną rękę. O wiele delikatniej niż Alois.
Aloisa tu nie było, pamiętasz?
 – Bardzo boli?
Pokręciłam głową, zbyt oszołomiona, by wyartykułować choć jedną sylabę.
Z boCHaterką jest coraz gorzej. Najpierw nie może złożyć zdania złożonego, a teraz już żadnego!
Wtem spojrzał na zegarek i krzyknął:
– Cholera! Zostało tylko dziesięć minut! Spóźnimy się!
O nie! Najpilniejsi uczniowie w całej szkole!
Co tam, że Twoja koleżanka krwawi! Jakbyście byli minutę po dzwonku w szkole to dopiero by był duży rozlew krwi!
W tym momencie ktoś przebiegł obok, uderzając mnie w ramię. Zachwiałam się i gdyby nie Noah, znowu bym upadła.
– Hej! – wrzasnął. – Może tak ostrożniej?
Adresat owego upomnienia odwrócił się, mierząc nas nieprzyjaznym wzrokiem. Zadygotałam. Przecież to… Alois Petersen. Kurde. Jakim cudem zdążył się przebrać? Skąd idzie?
Ciekawe co jadł na śniadanie?
Kochanie?
Głównym hobby Diletty było bowiem nie kino, jak opowiadała osobom postronnym, ale zbieranie szczegółowych informacji o życiu jej kolegów ze szkoły (chociaż wcale ich nie lubiła).
Niedawno wybierał się w kierunku przeciwnym do szkoły…
Poszedł do domu się przebrać, a Diletta nie może się powstrzymać przed teorią spiskową…
Bal przebierańców mu się przeciągnął, a jest prawie tak przykładnym uczniem jak D. i N.
– No proszę, oto i twój Alois – zadrwił Noah. – Mówiłem? Nie mogłaś się z nim zderzyć.
Nie mogłam. Właśnie. Idealne określenie.
– To nie mój Alois – warknęłam.
Jeszcze nie…
– Lećmy. Późno już.

***

Sponsorem dzisiejszego odcinka był Julek Słowacki.
Co na to Słowacki?
"KORDIAN
Jezus! Maryja!
IMAGINACJA
Zniknął... trumny się walą
Jak grom.
STRACH
Wracaj, tu czarta dom...
(...)
KORDIAN
Ktoś mi przez ucho
Do mózgu sztylet wbija...
Jezus Maryja!"



PS Prawdopodobnie tylko Bo (ewentualnie jeszcze Koza) wie, co stało się z kolorami w dzisiejszym poście.