Książka, od której zaczynamy została
wybrana losowo. Znalazłyśmy ją na stronie internetowej pewnej popularnej
księgarni, gdzie znajdowała się wśród pozycji polecanej dla młodzieży.
Nie wiem, jakiej młodzieży, ale
bardzo jej współczuję.
Zapraszamy!
Belén Martínez Sánchez
„Dzień w którym umarłam”
Tłumaczenie: Dorota Twardo
Moim Dziadkom i Matce Chrzestnej; obiecałam, że pierwsza będzie
dla Ciebie.
A Dziadkowieimatkachrzestna to straszliwy potwór o trzech głowach i dwóch
ogonach, który niechybnie pożarłby aŁtoreczkę, gdyby nie zadedykowała mu
książki.
To zdanie ukazuje również kunszt tłómaczki.
Wiesz,
że powinienem cię zabić. Jeszcze tego nie zrobiłem… i nie zrobię,
choć
nawet sobie nie wyobrażasz, jakich mi to może przysporzyć problemów.
Pytasz,
czy mnie obchodzisz? A jak ci się wydaje?
Laura
Gallego Kroniki Idhunu I. Opór
Książka, z której pochodzi ten cytat ma w Internecie dobre recenzje. Ale
mnie wystarczy ten jeden fragment, bym zaczęła wątpić w ludzkość.
PROLOG
Mówi się, że umrzeć to zapomnieć, a jednak pierwszą rzeczą, o jakiej pomyślałem, kiedy
otworzyłem oczy, był moment mojej śmierci.
Jasne, standard.
Gwałtownie usiadłem. Nie znajduję się na ulicy, gdzie potrącił mnie samochód, ale w zimnym
łóżku ze sztywną pościelą, niekojarzącym się z domem rodzinnym… Chyba wręcz
przeniosłem się do innego miasta.
Ja wiem, że
spodziewałeś się, że po śmierci będziesz przez całą wieczność leżał w miejscu
swojej śmierci, ale mimo to… Mam nadzieję, że nie jesteś zawiedziony.
A może, Idioto, nie
umarłeś i właśnie obudziłeś się w szpitalu? I skąd do cholery pomysł, że jak
nie budzisz się w domu, to musisz być w innym mieście?!
Czułem w okolicach piersi piekący, promieniujący aż do skroni ból.
Promieniujący ból? To na
pewno zawał.
Zaniepokojony odchyliłem przesiąkniętą ciepłą jeszcze krwią
koszulę. Ciekawe… Na skórze nie dostrzegłem żadnej rany, nawet drobnego zadrapania.
Jedynie czarne znaki na lewym obojczyku.
To tatuaż. Trzeba było
tyle nie pić, dziecko.
– O, w końcu się obudziłeś.
Zerknąłem w lewo. Obok stała śliczna, wysoka i szczupła,
siedemnasto albo osiemnastoletnia dziewczyna, ubrana w dziwny mundur.
Zaczyna się…
A to prawdopodobnie
pielęgniarka na stażu. Nie spinaj.
– Witaj w Panteonie. – Uśmiechnęła się. – Nazywam się Henriette.
– Alois – wyszeptałem ochryple. – Alois
Petersen.
Znowu to silne pieczenie… Spojrzałem niżej.
Znaki właśnie się poruszyły, układając w…
cyfry. Przekrzywiłem głowę, żeby lepiej je widzieć.
2.10.1950.
I naraz zrozumiałem. Drugi października
tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego roku.
Tego dnia umarłem.
9.11.2014 r. Tego dnia
przeczytałam prolog tej książki. O mało nie umarłam.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zadraśnięcie
Diletta
Weird
names strike back!
Pierwsza reguła: zachowywać się tak, jakby nie
istniały,
Chodzi o dziwne imiona?
toteż kiedy wstałam z ciepłego łóżka i zobaczyłam jednego z nich,
szybko odwróciłam wzrok, udając, że rozglądam się po sypialni. Wieczorem – przypuszczalnie zbyt zmęczona – nie
zauważyłam, że się
pokazał. Za to teraz… Krążył obojętnie z kąta w kąt, pochmurny,
myśląc, że pozostaje dla mnie, człowieka, niewidoczny. Ależ się mylił…
Pokazał ci język, bo
myślał, że go nie widzisz. What a shame!
Wtem niechcący otarłam się o bezbarwne
ramię. Pod wpływem owego pozornego przecież dotyku moją rękę momentalnie
przeniknął chłód, rozchodząc się po całej piersi.
Spokojnie, to tylko
prysznic się zepsuł i pryska. To się da naprawić, jak chcesz to Ci znajdę
hydraulika.
Zadrżałam i rzuciłam się do wyjścia z pokoju, omijając walające
się na podłodze brudne skarpetki.
Życie boCHaterki nie
jest proste, bo musi co rano pokonywać slalom gigant.
Zamknąwszy za sobą drzwi, oparłam
się o nie plecami, nagle zupełnie rozbudzona.
To dzięki porannym
ćwiczeniom na slalomie.
Od urodzenia byłam bardziej wrażliwa na
ich obecność niż inni; wyczuwałam przerażający oddech śmierci przy każdym,
najmniejszym nawet kontakcie z niematerialnymi ciałami… Znajomi często
nieświadomie wręcz przez nie przechodzili i tylko lekko się wzdrygali. To się
nazywa mieć fart. Kiedyś odważyłam się na podobny eksperyment i spędziłam potem
kilka dni w łóżku, trzęsąc się z zimna. Oto co przydarza się osobom, które
widzą duchy, zjawy, ektoplazmę czy jak się określa te byty…
Meee…
Mądrze powiedziane.
Nie sprawdzałam tego co
prawda w encyklopedii, ale duch i ektoplazma to chyba nie jest jednak to samo.
A ja, niestety, je widziałam.
Poszłam do kuchni i od razu
skierowałam się ku dzbankowi ze świeżo zaparzoną kawą,
Diletta, jak wiadomo,
nie jest zwykłym człowiekiem, kawę parzy więc nie w ekspresie, a w dzbanku.
ignorując kręcące się obok kolejne widmo.
Ona mieszka w ruinach
szpitala czy na cmentarzu, że tak u niej tłoczno?
Napełniłam filiżankę; już sam aromat wystarczył, by nieco poprawić
mi nastrój. Pociągnąwszy łyk, rozkaszlałam się. Cholera. Parzy.
Och kurczę. Mogłaś.
Się była. Domyśleć.
W dodatku zapomniałam o cukrze.
Mogłaś umrzeć!!!
– Nie powinnaś pić czarnej kawy – mruknęła mama, pojawiając się w kuchni.
Matka wleciała do kuchni
przez ścianę.
Bo matka też jest
zjawą. I boCHaterka, w przeciwieństwie do ZWYKŁYCH ludzi widzi swoją matkę.
– I może byś coś zjadła, śniadanie…
To jedyna książka, w
której matka do dziecka zamiast powiedzieć „kochanie” mówi „śniadanie”.
I oblizuje się przy tym
paskudnie.
– …to najważniejszy posiłek dnia. Pamiętam. – Skrzywiłam się,
słodząc napój. – Ale dobrze wiesz, że rano nie jestem w stanie nic przełknąć.
Irytują mnie tacy ludzie.
Zaburzają Boski Porządek Dnia.
Śniadanie - drugie śniadanie - obiad - deser - podwieczorek - kolacja.
Pierwsza przekąska przed północą –
druga przekąska przed północą…
Ostrożnie zanurzyłam łyżeczkę, bo bałam się, że może eksplodować i zamieszałam, delikatnie dmuchając, w wyniku czego na
powierzchni ciemnego płynu utworzyły się małe fale.
Dla ciebie może i
małe, ale muszkom owocówkom właśnie urządziłaś katastrofę z udziałem fali
tsunami.
Po chwili umoczyłam usta… No, wreszcie: odpowiednie temperatura i
smak.
Gorąca kawa wystygła w
ciągu minuty.
Ktoś tu chyba
eksperymentował z ciśnieniem w tym pomieszczeniu.
Uniosłam wzrok. Mama bacznie mi się przyglądała.
– O co chodzi? – spytałam, nie odrywając
warg od brzegu filiżanki.
– Wyjmij łyżeczkę, Diletto. Któregoś dnia zrobisz sobie krzywdę.
Pije kawę z łyżeczką,
może sobie wybić oko. Nie słucha matki, może sobie wybić oko. Widzi zjawy, może
sobie wybić oko.
Swoją drogą jak
boCHaterka mówi nie odrywając warg od brzegu filiżanki? To chyba trudna sztuka.
Ona bulgocze.
Aha, i staraj się nie odzywać, dopóki nie przełkniesz. Jeszcze
się zakrztusisz i pobrudzisz wszystko dookoła.
Możesz się też udusić,
ale to nie takie ważne jak czyste kafelki.
Ze zdziwieniem zastosowałam się do
polecenia. Odkąd w wieku czterech lat zaczęłam dostawać na śniadanie mleko, nie
zwykłam pić w inny sposób…
Wcześniej próbowała
naśladować ich psa i podpijała mu wodę z miski.
Dlaczego obrywa mi się akurat teraz?
Faktycznie, matka
zrobiła Ci straszną awanturę. Ciekawe, w jaki sposób w tym domu matka spokojnie
zwraca boCHaterce uwagę…?
– Aleś nagle drażliwa… – stwierdziłam.
– Nigdy nie jest za późno na korektę złych nawyków…
A wielokropki
sugerują, że rodzina Diletty z upodobaniem stosuje wschodni, śpiewny akcent.
Albo ich wzajemne
relacje opierają się na niedomówieniach.
W tym krótkim fragmencie
odkrywamy straszną prawdę: matka boCHaterki nie radzi sobie z wychowaniem
córki. Prawdopodobnie dlatego, że jest niematerialna.
Bez przekonania skinęłam głową i upiłam
kolejny łyk, co rusz zerkając na mamę. Wciąż się we mnie wpatrywała.
– O co chodzi? – powtórzyłam ze zniecierpliwieniem, odstawiając
pustą filiżankę na blat. – Tylko nie mów, że o nic. I tak nie uwierzę.
A u mnie jest na odwrót.
To mama pyta o co chodzi, a ja mówię, że o nic. O, przewrotny losie!
Westchnęła i spojrzała na swoje stopy. Nie wygląda najlepiej… Sądząc
po cieniach pod oczami, najwyraźniej ostatnio kiepsko sypiała.
Stopa matki Diletty
była wyjątkowo zmęczona. Cały dzień musiała bez celu dźwigać ten straszny
ciężar, a nocą bardzo źle sypiała.
Na pewno źle znosiła
przechodzenie przez ściany.
– Wrócę dziś wcześniej – oznajmiła. – Szykuję dla ciebie niespodziankę.
Jaką niespodziankę
może przygotować stopa?
Kopa w d…?
– To znaczy?
– Odwiedzi nas Jerome.
– No proszę, co za wspaniała
niespodzianka! – zawołałam drwiąco, krzyżując ramiona.
– Diletto, wyjątkowo mi na tym zależy – szepnęła, usiłując
zachować spokój. – I chyba… spodziewałaś się jego wizyty. Ślub w kwietniu, więc
zostało mało czasu…
Najwyższy czas byście się
poznali. Przecież nie możesz wychodzić za obcego człowieka.
– przerwała i wzięła do ust kawałek grzanki. – Wolałabym
Choć prawdopodobnie
brzmiało to „oaabym” ze względu na grzankę.
– dodała po chwili – żebyście tego dnia już dobrze się znali.
Czy to nadal wypowiedź
kończyny matki?
Wewnątrz kończyny matki
żyją sobie małe kończynki gotowe przejąć władzę nad światem.
– Świetnie! Ale czy mi go przedstawisz, czy nie, zawsze będzie
obcy! –
I horror gotowy.
krzyknęłam i wybiegłam z kuchni, trzaskając drzwiami.
Szybko ochłonęłam, chociaż… nie potrafiłam
zaakceptować maminej decyzji o ponownym zamążpójściu. Niemal zrywając z
wieszaków poszczególne części mundurka i ubierając się,
Czyli do tej pory byłaś
tylko w skarpetkach?
zastanawiałam się… po co jej to. Raz spróbowała… i?
I nie udało się. Ze
związku urodziło się bowiem takie… coś.
Najpierw rozwód, potem – kiedy miałam zaledwie
dziewięć lat – śmierć Sergueia, mojego starszego brata, a wreszcie wiadomość,
że ojciec ożenił się z kobietą o mózgu zlokalizowanym we wszczepionych w piersi
silikonowych implantach…
Ależ ty miałaś ciężkie
życie dziecinko. Chcesz cukierka na pociechę?
Jakby to było w
prawdziwym życiu, to ta historia byłaby naprawdę smutna i tragiczna. Ale w
książce aspirującej do bycia blogaskiem staje się komiczna.
Wtedy mama postanowiła zapomnieć o
istnieniu męskiego gatunku, winnego wszystkim jej problemom.
To zdanie z kolei
sugeruje, że boCHaterka jest jednak częściowo chłopcem, bo sprawia matce
problemy wychowawcze.
Ale powzięła to postanowienie, zanim
spotkała fantastycznego Jerome’a Notta.
Popatrzyłam na zegarek. Cholera.
Siódma trzydzieści. Musiałam się pospieszyć, jeżeli nie chciałam spóźnić się na
lekcje pierwszego dnia nowego roku szkolnego.
Ostatniego roku w liceum.
Jak to zwykle w takich
dzieUach bywa. Koleżanko, a nie jesteś może… hmm… nowa w szkole?
Prędko wsunęłam niewygodne czarne buty, nie dbając o wygładzenie rajstop.
Idź w pozwijanych, na
pewno będziesz wyglądać nieziemsko, jak królowa obwarzanków.
Ominęłam wciąż snującą się po sypialni zjawę i wpadłam do
łazienki, żeby umyć zęby i spryskać się odrobiną wody toaletowej. Następnie
przeczesałam palcami włosy, narzuciłam lekką kurtkę, z wysiłkiem włożyłam pełen
książek plecak i zeszłam po schodach.
A ja myślałam, że jak
masz tyyyyle książek, to masz też plecaczek na kółeczkach, jak wszystkie
grzeczne dzieci.
– Idę!
Mama wychyliła się, przesyłając w
powietrzu całusa.
– Powodzenia!
Pomachałam ręką, odnosząc wrażenie, że kieruję się do rzeźni.
Aha! I pewnie pełno tam
duchów bydła, co?
Rety, ależ nienawidziłam szkoły… Dużo nudy, zero przyjemności.
Ciągle te same twarze, miesiąc po miesiącu, rok po roku. Ci sami nauczyciele,
ci sami, coraz bardziej niedojrzali idioci i te same, coraz bardziej płytkie
kretynki.
Nie sprawdziłam, kiedy
została napisana ta książka, ale wyczuwam romantyzm. Przekonanie o własnej
niezwykłości, Weltschmerz, te sprawy…
Masz rację było by o
wiele zabawniej zmieniać szkołę co miesiąc.
Reasumując: by przeżyć dzień,
potrzebowałam czegoś więcej niż słowa otuchy.
Ekhem, ekhem.
Dziękujemy korektorom i tłómaczce za ten wybitny błąd językowy. Przyjrzyjmy się
słowie „reasumując” – końcówka „ąc” sugeruje, że jest to imiesłów przysłówkowy
współczesny, używany, by zaznaczyć, że dwie czynności miały miejsce naraz.
Robiąc coś, robisz jednocześnie co innego. Np. Czytając książkę, siedziałam na
fotelu. Pytanie: jaką drugą czynność wykonywała więc boCHaterka?
W dodatku ta fatalna pogoda. Kiedy wyszłam z ciepłego domu,
zapięłam kurtkę pod szyję i wcisnęłam dłonie w kieszenie.
A było wziąć rękawiczki.
Jeszcze ciągle możesz zawrócić.
Zatrzymałam się przed przejściem dla pieszych, czekając na zielone światło. Obok stanęła
kobieta o zmęczonym spojrzeniu. Dźwigała wielki plecak, prawie tak duży jak
mój,
Ale nie aż tak duży, żeby
nie umniejszać cierpień bohaterki.
a jej dłoni uczepiona była najwyżej sześcioletnia dziewczynka.
Zauważywszy, że mała z ciekawością mnie obserwuje, uśmiechnęłam się.
Niepotrzebnie.
Zrobiła przestraszoną minę i schowała się za matkę, uporczywie
szarpiąc
ją za rękaw.
– Mama, mama! – pisnęła. – Ale dziwne oczy!
BoCHaterka otwiera
oczy tylko gdy się uśmiecha. Normalnie chodzi po omacku.
Nie, ona się po prostu
uśmiecha oczami i nie używa do tego reszty twarzy. Też bym się wystraszyła.
– Zachowuj się grzecznie! I opuść ten palec!
Niechętnie posłuchała matki, a za moment pokazała mi język. Westchnęłam.
Zdążyłam przyzwyczaić się do tego, że kolory moich
tęczówek – brązowy jednej, a niebieski drugiej – wzbudzają w dzieciach lęk.
Heterochromia nie należy w końcu do częstych wad genetycznych…
Dlaczego boChaterki
tego typu literatury zawsze, ale to zawsze muszą mieć coś dziwnego z oczami?
Dlaczego…?!
Pewnie dlatego widzi
duchy.
Światło wreszcie się zmieniło i energicznym krokiem ruszyłam przed siebie.
Wpatrzona w chodnik, przemierzyłam około dwudziestu metrów, gdy nagle ujrzałam
sportowe, biało-czerwone, niechlujnie zawiązane buty.
Wybitnie znajome buty.
- O, witajcie znajome
buty! Jak miło was widzieć!
Podniosłam wzrok. Noah Delling.
Dlaczego jest tak, że
duża część zdań w tej książce (ale nie tylko w tej) składa się z mniej niż
pięciu wyrazów?
– Czego szukasz? – zainteresował się w ramach powitania.
– Bo?
Co/Kto to jest Bo i
dlaczego boCHaterka nie jest pewna czy jego/jej/tego szuka?
– Idziesz z tak nisko pochyloną głową…
Że nosem czyścisz
rynsztoki.
Skrzywiłam się, przyspieszając. Bardzo śmieszne.
Dzięki, Trillian. Teraz
to JEST śmieszne.
Noah natychmiast się ze mną zrównał. Jego
chód był niezgrabny i nieskoordynowany;
Połowa chciała niezgrabnie iść do przodu, a druga zgrabnie się wycofać.
ostatnie ślady okresu dorastania, który – jak i ja – wkrótce
zostawi za sobą.
Noah jest w ostatniej
klasie liceum, ale tak naprawdę jest tylko przerośniętym trzynastolatkiem.
Jak i boCHaterka.
No tak, przecież już
doszłyśmy do tego, że Diletta jest po części chłopcem.
– Ej, wszystko gra? – spytał. – Wydajesz się rozzłoszczona…
– Nie rozzłoszczona, ale… Nie wiem – odparłam. – Nie wiem, co
czuję. Coś dziwnego. I źle mi z tym.
Czy boCHaterka nie umie
wysławiać się zdaniami złożonymi?
– Poproszę jaśniej… – szepnął z rozbawieniem.
Podejrzewał, że będzie to
coś nieprzyzwoitego, co go rozbawiło, ale równocześnie kazało ściszyć głos – w
końcu byli w miejscu publicznym.
– Mama przyprowadzi dziś do domu swojego… kogokolwiek.
Czyli to taka
kolacja-niespodzianka? Mama może przyprowadzić na nią swojego szefa, sprzedawcę
z warzywniaka albo przypadkowego żula, a Ty pewnie masz zgadnąć kto to?
Mama wychodzi na
rozstaje dróg.
– „Kogokolwiek” oznacza narzeczonego?
– Tak – potwierdziłam zrezygnowana. – Mam
wrażenie, że ten facet przysporzy mi mnóstwa problemów.
Nie kontynuowaliśmy rozmowy, każde zatopione
we własnych myślach.
To dobrze, że nie
zatapialiście się w cudzych myślach. Sądzę, że byłoby to niezręczne.
Lubiłam milczeć z Noahem. Miał wyjątkową zdolność uspokajania
emocji, i jego towarzystwo działało na mnie kojąco. Może to zasługa
nieschodzącego z twarzy uśmiechu?
Czy też uśmiecha się
tylko oczami? Czy może jest to wyłącznie domena GłUwnej BoCHaterki?
A może zamiast wody
kolońskiej używał melisy? Albo waleriany?
A może raczej łagodnych, kasztanowych oczu, które – kiedy odbijało
się w nich światło – nasuwały skojarzenia z rozpuszczoną czekoladą?
Febe, moja najbliższa przyjaciółka,
Masz taką? Myślałam, że
nie lubisz spotykać ciągle tych samych ludzi.
powtarzała, że czeka nas wspólna przyszłość: pobierzemy się,
zamieszkamy we wspaniałym domu, znajdziemy porządną pracę, kupimy zwierzątko… I
będziemy razem szczęśliwi. Ale… nie podzielałam tej wizji.
Zgoda, Noah był przystojny. Podkochiwała się w nim połowa
klasowych koleżanek.
Przykładowo: w jednej
koleżance w Noahu podkochiwały się tylko uszy i pół nosa, a w innej dłonie i
reszta kończyn.
Nie wiem czy to jest
najlepszy wyznacznik… Kiedyś, dawno temu, sporo moich koleżanek podkochiwało się
w Joe z Jonas Brothers. Albo w Billu z Tokio Hotel…
Kilka nawet wyznało mu miłość. Zawsze rycerski, odrzucał zaloty na
tyle umiejętnie, że żadna z dziewczyn nie uroniła ani jednej łzy, a przecież to
miłośniczki dramatyzowania!
Nie dramatyzowania.
Dramatu. Albo teatromanki (udzielają mi się te upośledzone zdania).
Podobny argument stanowczo przemawia na korzyść… odrzucającego.
Nie wszyscy chłopcy tak potrafią.
Problem w tym, że traktowałam Noaha po prostu
jak opiekuńczego brata…
Gdybyś czytała „Grę o
Tron” wiedziałabyś, że to żaden problem.
Nie wyobrażałam sobie, że mogłoby łączyć nas coś więcej niż
uściski i poklepywanie po ramieniu. Zresztą na pewno nie uważał mnie za atrakcyjną.
Na pewno. I tego się
trzymaj.
Ham – brat bliźniak Febe i mój kompan z
ławki – twierdził, że gdyby nie długie włosy, nie zorientowałby się, że
reprezentuję płeć piękną.
My też nie jesteśmy
tego pewne.
Z rozpoznawaniem płci po
długości włosów radzę uważać, bo można się paskudnie naciąć…
Bardziej niż makijażem pasjonowałam się kinem, zaś od całonocnych
imprez wolałam wieczorne spacery…
A cóż to za seksizm?!
Ja sobie wypraszam!
W klasie uchodziłam za „tę nudną o niewidzącym spojrzeniu”.
– Hej, szkoła jest tam! – zawołał nagle
Noah.
Gwałtownie stanęłam, przytomniejąc. Rzeczywiście, pomyliłam ulice…
A narzekasz, że musisz
cały czas chodzić do tego samego miejsca.
Prędko odwróciłam się, żeby skręcić we właściwą, gdy wtem drogę
zastąpiła mi jakaś postać. Chciałam
uskoczyć, lecz zareagowałam zbyt późno. Usłyszałam krzyk, zobaczyłam unoszące
się w geście obrony ręce i z impetem zderzyłam się z owym przechodniem. Zanim
oboje grzmotnęliśmy na ziemię, chwyciłam go za włosy w rozpaczliwiej próbie
utrzymania równowagi.
A wy szliście do
szkoły, czy urządzaliście zawody w sprincie?
Rozległo się donośne przekleństwo.
Kontakt z ziemią okazał się bezbolesny:
runęłam na coś miękkiego. Otworzywszy oczy, ujrzałam błękitne niebo. Leżałam
twarzą do góry, z głową na delikatnej tkaninie.
Z fizycznego punktu
widzenia jest raczej mało prawdopodobne (żeby nie powiedzieć NIEMOŻLIWE) by w
wyniku zderzenia czołowego wylądować plecami na drugim uczestniku zdarzenia.
W dłoni ściskałam wyrwane niechcący kosmyki, tak jasne, że
wydawały się posrebrzane. Czyżbym wpadła na staruszka?
Nagle ktoś zakaszlał mi do ucha.
Uważaj boCHaterko, bo
cię zarazi, umrzesz, a potem będziesz nawiedzała kolejnych mieszkańców twojego
domu.
Zaczerwieniłam się ze wstydu. Ofiara mojej nieuwagi, a zarazem
współwinowajca wywrotki, najwyraźniej znajdowała się częściowo pode mną.
Zerwałam się i z ulgą odnotowałam, że to jednak nie staruszek,
lecz kolega z klasy. Alois. Alois Petersen.
Jak rozumiem, Alois
zawsze przedstawia się w quasi-bondowskim stylu.
I jeszcze jedna
refleksja – akcja chyba dzieje się w latach 50. (chociaż nigdy nic nie wiadomo,
może Alois już nie żyje…)
Pojawił się w szkole rok temu, ale właściwie się nie znaliśmy.
Czyli to on jest nowy
w szkole!
Mój czujnik
blogaskowatości wykrył Tru Loffa!
Już miałam przeprosić, gdy słowa uwięzły mi w gardle. W co on się ubrał?
Leżała na nim, dopiero
co się wywrócili, ale już zdążyła ogarnąć cały jego strój. Żeby nie powiedzieć
„jego stylówę”.
Już miała go przeprosić,
ale to jak był ubrany sprawiło, że zmieniła zdanie. Z takimi ludźmi zadawać się
nie będzie!
Bez wątpienia nie w licealny mundurek:
nie włożył ani ciemnozielonego swetra, ani czarnej kurtki, tylko dziwaczną
marynarkę bez guzików, której poły krzyżowały się na piersi, i lekką białą
koszulę o szerokim kołnierzyku,
Usiłował nim zakryć garb –
jak Słowacki.
niechroniącą bynajmniej przed zimnem; do tego spodnie o obniżonej
talii i sięgającym niemal łydek kroku, przewiązane na biodrach białą szarfą…
Nigdy wcześniej nie widziałam równie osobliwego kroju. Buty nieco przypominały
balerinki, chociaż wyglądały na sztywniejsze, o twardszej podeszwie.
Meee.
Nasza opinia o jego
stroju.
Rety.
Co robił w podobnym stroju? Wybierał się
na bal przebierańców? Ale… kto przy zdrowych zmysłach zdecydowałby się iść na
imprezę o tak wczesnej porze, piętnaście minut przed rozpoczęciem roku
szkolnego?
Diletta – mistrzyni
dedukcji.
I ta mina… Wydawał się wzburzony, a przecież słynął z
nieokazywania emocji.
Dopiero co się
zderzyliście!
Przestań jej to wypominać.
Nie widzisz, że dziewczyna jest w szoku?
Meeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!
Koza też.
Obserwował mnie rozszerzonymi ze zdumienia oczami, jakby nie dowierzał,
że stoję obok, a to, że przed chwilą go przygniotłam, należało do zjawisk nie
tylko niewytłumaczalnych, lecz wręcz niebezpiecznych.
Bo tak jest! (patrz
wyżej)
Albo raczej: Bo tu
jest…
Bo is back.
Nagle zatrzymał wzrok na moim lewym przedramieniu, zaklął i
błyskawicznym ruchem wsunął coś pod plecy.
Alois nie jest
ograniczony przez kości swojej ręki.
Zdążyłam dostrzec zabarwiony czerwienią blask. Zerknęłam na rękę i krzyknęłam, odkrywając
przecinające skórę krwawiące zadraśnięcie. Cholera, kiedy się skaleczyłam? Może
Alois miał przy sobie metalowy przedmiot?
Myśl, boCHaterko, myśl, a
może zgadniesz.
Skąd pomysł, że miał
przy sobie metalowy przedmiot?
Nie wszystko metal, co
kaleczy
Nie każdy metal, co ma
ostry czubek
Nie każden wróg jest,
co złorzeczy
Nie wszystko wrogie,
co trzyma kubek.
Klask, klask, klask,
klask. Brawo!
Ciekawe, nie poczułam ukłucia bólu…
Nim zakryłam ranę dłonią, podniósł się,
mocno chwycił mnie za ramię i gwałtownie przyciągnął.
– Skąd się tu wzięłaś? – syknął.
Robi się gorąco…
– I… Idę do szkoły – wyjąkałam
zalękniona, usiłując się cofnąć. Nie widać?
Przyjrzał się z bliska obrażeniu. Zamierzałam wytłumaczyć, że nie
trzeba, że nawet nie piecze, ale jednym spojrzeniem sprawił, że postanowiłam
milczeć.
Ale czego nie trzeba?
Iść do szkoły?
Na jego twarzy odmalowała się
bezradność. Westchnął z rezygnacją, puścił rękę
Czyją rękę? Swoją?
i się odsunął.
– Nie powinnaś była mnie zobaczyć –
stwierdził ze złością. – Szlag by to trafił!
Przecież jestem
incognito!
Czemu się tak wściekał? Uznałam, że warto
przypomnieć, iż przyczynił się i do upadku, i do małego rozlewu krwi,
Mały rozlew krwi. Jak
cudownie to brzmi.
gdy wtrącił się Noah:
– Jakiś problem?
Dobrze, że ktoś sobie o
nim wreszcie przypomniał. Jeśli Alois jest naprawdę tylko projekcją chorego
mózgu D. to na miejscu Noaha zareagowała bym jak tylko ta kretynka się
wywróciła…
– Żadnego – odparłam, odwracając się. – Tylko…
Szłam sobie i nagle
Bach!
Ponownie skierowałam się ku Aloisowi, gotowa
skarcić go wzrokiem, ale…
Zniknął.
– Gdzie on się podział?! – wykrzyknęłam.
– Kto? – zdziwił się Noah.
- Jak to kto? Jeden z
największych kompozytorów wszech czasów!
– Przed chwilą… Przed chwilą zderzyłam się z Aloisem Petersenem… –
wyszeptałam, rozglądając się. – Stał tu…
Przyjaciel położył mi dłoń na plecach, jakby
chciał dodać otuchy.
– Diletto, z nikim się nie zderzyłaś. Potknęłaś się o własne nogi.
Ponieważ i Ty jesteś
trzynastolatkiem na początku okresu dojrzewania i chodzisz bardzo niezgrabnie.
– Że co? Wcale nie – burknęłam.
– Nie zmyślam! Po co miałabym kłamać?
Żeby ukryć swoją winę!!!
– Zarejestrowałem całe zdarzenie – wyjaśnił.
Jak chcesz potem pokażę
ci ten filmik.
– Straciłaś równowagę, a potem
zaczęłaś coś mamrotać pod nosem.
– Chyba żartujesz.
– Diletta… – zmarszczył czoło – nie strasz mnie.
Zaczerwieniłam się. Oczywiście, że wpadłam na Aloisa… Wciąż trzymałam w palcach
jego włosy… Szybko upuściłam je na chodnik.
Zostawiłaś DNA na
miejscu zbrodni.
Ale to nie jej DNA.
Zostawia fałszywe ślady. Sprytnie.
Za utrudnianie
śledztwa zostanie ukarana trzymiesięcznym aresztem.
W Wariatkowie.
Gdyby nie to, że ona
już mieszka w Wariatkowie.
Czyli będzie to… areszt
domowy <Trillian zakłada ciemne okulary>
– Sama już nie wiem. Jeszcze się nie
dobudziłam – mruknęłam. – Tak, to wina rozespania.
Noah roześmiał się, próbując
zbagatelizować zajście.
– Z każdym dniem znam cię coraz mniej
Benjamin Button atakuje
znienacka!
– oznajmił. – W końcu okaże się, że jesteś medium i widzisz duchy.
Ależ koncept, u
kaduka!
Zacnie, zacnie,
Milordzie.
Wzdrygnęłam się, słysząc te słowa. Na szczęście nie zauważył mojej miny, skupiony na
zadraśnięciu.
– Rety, porządnie się skaleczyłaś! – zawołał,
On jest mniej
spostrzegawczy niż martwa mrówka z ADHD.
delikatnie unosząc zranioną rękę. O wiele delikatniej niż Alois.
Aloisa tu nie było,
pamiętasz?
– Bardzo boli?
Pokręciłam głową, zbyt oszołomiona, by wyartykułować choć jedną sylabę.
Z boCHaterką jest coraz
gorzej. Najpierw nie może złożyć zdania złożonego, a teraz już żadnego!
Wtem spojrzał na zegarek i krzyknął:
– Cholera! Zostało tylko dziesięć minut! Spóźnimy się!
O nie! Najpilniejsi
uczniowie w całej szkole!
Co tam, że Twoja
koleżanka krwawi! Jakbyście byli minutę po dzwonku w szkole to dopiero by był
duży rozlew krwi!
W tym momencie ktoś przebiegł obok, uderzając mnie w ramię. Zachwiałam
się i gdyby nie Noah, znowu bym upadła.
– Hej! – wrzasnął. – Może tak ostrożniej?
Adresat owego upomnienia odwrócił się,
mierząc nas nieprzyjaznym wzrokiem. Zadygotałam. Przecież to… Alois Petersen.
Kurde. Jakim cudem zdążył się przebrać? Skąd idzie?
Ciekawe co jadł na
śniadanie?
Kochanie?
Głównym hobby Diletty
było bowiem nie kino, jak opowiadała osobom postronnym, ale zbieranie
szczegółowych informacji o życiu jej kolegów ze szkoły (chociaż wcale ich nie
lubiła).
Niedawno wybierał się w kierunku przeciwnym do szkoły…
Poszedł do domu się
przebrać, a Diletta nie może się powstrzymać przed teorią spiskową…
Bal przebierańców mu się
przeciągnął, a jest prawie tak przykładnym uczniem jak D. i N.
– No proszę, oto i twój Alois – zadrwił Noah. – Mówiłem? Nie
mogłaś się z nim zderzyć.
Nie mogłam. Właśnie. Idealne określenie.
– To nie mój Alois – warknęłam.
Jeszcze nie…
– Lećmy. Późno już.
***
Sponsorem dzisiejszego odcinka był Julek Słowacki.
Co na to Słowacki?
"KORDIAN
Jezus! Maryja!
IMAGINACJA
Zniknął... trumny się walą
Jak grom.
STRACH
Wracaj, tu czarta dom...
(...)
KORDIAN
Ktoś mi przez ucho
Do mózgu sztylet wbija...
Jezus Maryja!"
PS Prawdopodobnie tylko Bo (ewentualnie jeszcze Koza) wie, co stało się z kolorami w dzisiejszym poście.
PS Prawdopodobnie tylko Bo (ewentualnie jeszcze Koza) wie, co stało się z kolorami w dzisiejszym poście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz